Piątek, godzina 22. Przedmieścia Los Angeles – opuszczone
tereny.
Ciśnienie w moich żyłach, temperatura mojego ciała
gwałtownie się podniosły, gdy tylko zajechałem na miejsce. Przypomniało mi się
całe moje życie w Atlancie. Wszystko, od czego próbowałem uciec wróciło. Wiem,
że gdybym ponownie uzależnił się od wyścigów to zrujnowałbym sobie całe życie.
W dodatku matka pewnie wysłałaby mnie do jakiejś szkoły wojskowej i straciłbym
kontakt z Ebony. A więc jedyne, co się liczyło to wygranie tej cholernej kasy
dla Dragona i skończenie z nim raz na zawsze.
- Obstawiłem na ciebie niezłą sumkę a więc postaraj się –
usłyszałem za plecami, gdy wsiadałem do auta, które facet mi wystawił. Pierwszy
raz widziałem tą trasę, pierwszy raz jechałem tym samochodem, więc moje szanse
nie były zbyt ciekawe. Ścigając się w Atlancie znałem wszystkie tory i miejsca
a słabości każdego z kierowców potrafiłem wymienić nawet przez sen.
Musiałem dać z siebie wszystko, ale w środku siebie miałem
jakąś blokadę, która nie pozwalała mi na najmniejszy ruch. Moje myśli były tak rozproszone,
że nie potrafiłem się skupić. Przed oczami mignęła mi zielona flaga oznaczająca
początek wyścigu. Odruchowo wcisnąłem gaz.
Zawsze było ryzyko, że tym razem możesz nie dojechać na
metę. Coś ci się stanie i już nigdy tego nie cofniesz. Ktoś może przez ciebie
zginąć. Dlaczego byłem aż takim kretynem, że się w to wplątałem?
Dojechałem, jako pierwszy jednocześnie zostawiając innych
uczestników daleko w tyle. Nie czekałem na żadne fanfary, oklaski czy
gratulacje. Powolnie, aby nie rozjechać nikogo podjechałem do Dragona
opuszczając w tym czasie szybę.
- Widzisz jednak umiesz się wywiązać z danej obietnicy –
powiedział śmiejąc się pod nosem. Wysiadłem z jego samochodu trzaskając lekko
drzwiami. Jak mogłem się nie wywiązać skoro jeszcze dwa dni temu groził?
- Dasz już mi i moim bliskim święty spokój? – zapytałem
wsadzając ręce do kieszeni. Brunet udał, że zastanawia się chwilę.
- Nie jestem tego do końca pewien, okaże się jeszcze –
odpowiedział kolejny raz parskając śmiechem a na jego twarzy pojawił się ten
chory perfidny uśmiech.
- Nie chcę cię więcej widzieć – warknąłem odchodząc.
- Mi też miło robi się z tobą interesy! – krzyknął za mną,
na co pokazałem mu środkowy palec, po czym wsiadłem do swojego Camaro.
Miałem to już za sobą. Udało mi się, może chłopak, chociaż
na jakiś czas da mi i Ebony święty spokój. Moje życie jest popaprane. Czasami
siadałem i nadzwyczajnie w świecie nie wiedziałem, co mam dalej zrobić. Za
każdym razem wpakowywałem się w coraz większe bagna i z trudem z nich
wychodziłem. Matka cały czas miała i ma nadzieję, że Los Angeles mnie odmieni,
ale czy to nie za duże życzenie? Przecież jedna głupia przeprowadzka nie może
zmienić człowieka na dobre, prawda?
Byłem cholernym tchórzem. Nie potrafiłem pokazać swojego
prawdziwego ja. Broniłem matki jak nikt w świecie, nie chciałem żeby jej się
coś stało tak jak i reszcie osób, które są dla mnie ważne. Teraz do tego doszła
też Ebony, na której sam nie wiem, czemu ale strasznie mi zależy, ponieważ
przez ten krótki okres dziewczyna pokazała mi, że mogę być szczęśliwy. Ale ja
chowałem większość swoich emocji pod grubym płaszczem wrednego typa, którego
nie obchodzą uczucia innych. Prawda jednak była taka, że potrafiłbym zrobić
wszystko byleby tylko kogoś ochronić.
Od zawsze też zastanawiałem się nad swoją przyszłością. Jak
będzie wyglądało moje dorosłe życie? Czy założę rodzinę? Czy będę miał żonę, dzieci?
I czy będę miał, za co ich utrzymać? A może zostanę starym samotnym łajdakiem,
który upija się, co noc w tanim hostelu? Nie wiedziałem tego. W dodatku byłem
pewien, że mój pokręcony charakter nie pozwoli mi na stały związek a co dopiero
na małżeństwo.
Tym czasem żyję chwilą. Tym, co mnie otacza i tym, co mam.
Wykorzystam te chwile jak najlepiej i nie pozwolę już sobie na żadne nie
potrzebne wybryki. Tak, w tym momencie Justin Bieber w końcu powiedział coś
mądrego.
- Justin! – usłyszałem nad głową, lecz wcale nie miałem
zamiaru wstawać. – JUSTIN! – matka krzyknęła mi wprost do ucha. Ignorując ją
przykryłem się kołdrą po sam czubek głowy, lecz po chwili poczułem jak w jednej
sekundzie pościel jest ze mnie zrzucana.
- Co Ty sobie myślisz do cholery? Nie chodzisz cały tydzień do
szkoły, znikasz na całe dnie i noce. Miałeś się zmienić a tymczasem stajesz się
coraz gorszy. W ogóle może powiedz mi jeszcze, że tutaj też znalazłeś sobie
jakieś nielegalne wyścigi i dlatego wychodzisz gdzieś po nocach, hm? JUSTIN! –
słuchałem jej porannego kazania udając, że nadal śpię. Zacząłem marznąć,
ponieważ kochana Pattie ściągnęła ze mnie kołdrę a ja spałem w samych
bokserkach.
- O co ci chodzi? – zapytałem zaspany mrużąc lekko oczy. Czy
ja czasem zeszłej nocy nie wspominałem, że matka dużo dla mnie znaczy? Tak, ale
konfrontacje z nią nigdy nie należały do przyjemnych.
- Może zapisz się na jakieś zajęcia dodatkowe, co? Będziesz
miał gdzie rozładować emocje – powiedziała zaplatając ręce na piersiach.
Spojrzałem na nią zażenowany. W tym momencie mój telefon leżący na szafce obok
łóżka zaczął wibrować. Podniosłem go i odczytałem wiadomość, którą przysłała mi
Ebony.
- Daj mi spokój – warknąłem zły, gdy ta tupała nogą
wyczekująco. Odpisałem Crawford, że przyjadę do niej po południu, gdy skończy
już lekcje, po czym wróciłem do rozmowy z rodzicielką.
- Zacznij odnosić się do mnie z szacunkiem i proszę ogarnij
się Justin. Masz już osiemnaście lat a zachowujesz się jak dziecko. Dobrze, że
chociaż poznałeś tą całą Ebony może dzięki niej wyjdziesz na jakichś ludzi –
powiedziała opuszczając mój pokój. Walnąłem mocno głową o poduszkę jednocześnie
głośno wzdychając. Ten poranek nie mógł zacząć się lepiej.
Około siedemnastej pojechałem do szatynki. Dziewczyna
siedziała w domu sama z bratem, więc postanowiliśmy ten czas spędzić razem.
Zapukałem lekko do drzwi jednocześnie poprawiając swoją
czapkę. Po chwili byłem już w środku. Przytuliłem brązowooką na powitanie
następnie świdrując ją wzrokiem. Miała na sobie niebieską bluzę, która lekko
odkrywała jej brzuch nie wspominając nawet o obcisłych legginsach. Wyglądała
strasznie seksownie.
- Chodź będziemy robić naleśniki – powiedziała uśmiechając się,
po czym pociągła mnie za rękę w stronę kuchni. Pomagałem dziewczynie smażyć placki.
W międzyczasie rozmawialiśmy o głupotach.
- Cześć – powiedziałem do chłopca, który wszedł do kuchni i
zajął miejsce obok mnie na wysokim krześle przy wyspie kuchennej.
- Austin – odpowiedział wystawiając w moim kierunku swoją
prawą rękę. Młody był strasznie podobny do Ebony, więc nikt nie mógłby
zaprzeczyć, że to nie jest jej brat.
- Justin – uśmiechnąłem się. Chłopak zabrał talerz
wypełniony naleśnikami.
- Czemu tak na mnie patrzysz? – zapytała, gdy jej brat
opuścił już pomieszczenie.
- Bo ładnie wyglądasz – puściłem jej oczko, na co ona
spojrzała na mnie pytająco. Podszedłem do krzesła, na którym siedziała i
nachylając się lekko objąłem ją w pasie.
- Kocham Cię – szepnęła w moją klatkę piersiową.
- Nie kochasz mnie – zaprzeczyłem jej słowom, na co ona
kolejny raz spojrzała na mnie pytająco.
- Co? – zapytała mrużąc lekko oczy. Cały czas przytulałem ją
do siebie. To nie był czas na takie słowa w dodatku dziewczyna nie powinna
wypowiadać ich do mnie. Nie mogła tego robić.
- Ja na ciebie nie zasługuje. Będąc ze mną nie byłabyś
szczęśliwa. Ebony Ty zasługujesz na lepszego chłopaka… - szepnąłem a jej oczy
zaszkliły się lekko.
- Justin, o co ci chodzi? Powiedz mi prawdę – spuściłem
wzrok. Nie chciałem jej krzywdzić, ale tak będzie lepiej. Nie możemy być razem.
Nie jestem dla niej odpowiedni, ona jest za dobrą dziewczyną dla mnie. Ten
związek byłby toksyczny.
- Nie chce cię krzywdzić - szepnąłem kolejny raz. - Pójdę już – dodałem widząc, że sytuacja
zrobiła się krępująca a dziewczyna jest bliska płaczu. Ten wieczór był
najgorszym w moim życiu. Spojrzałem na nią ostatni raz. Dotknąłem jej policzka,
po czym bez słowa wyszedłem. Podchodząc do samochodu kopnąłem z całej siły w
koło. Wsiadając zauważyłem, że szatynka stoi w oknie i przygląda mi się z
rozpaczą.
- Jesteś bezuczuciowym dupkiem Bieber – warknąłem sam do
siebie odjeżdżając z piskiem opon.
Usiadłem na jeszcze ciepłym piasku niedaleko brzegu. Słońce
zachodziło a w pobliżu nie było żadnej żywej duszy. Dochodziła dwudziesta
druga. W ręku trzymałem potężną butelkę whisky. Odkręciłem ją i duszkiem
wypiłem kilka łyków. Wytarłem usta w rękaw, po czym przesunąłem daszek swojego
full capa do tyłu.
Byłem idiotą krzywdząc ją tak. Zależało mi na niej a zamiast
jej to powiedzieć to… dałem jej kosza? Tak, można tak to nazwać. Przed oczami
cały czas miałem jej uśmiech. Ale zrobiłem to dla jej dobra. Wolałem skrzywdzić
ją już teraz niż później, gdy bardziej by się zaangażowała. Przywykłem do jej
osoby, chciałem z nią być, ale nie zasługiwałem na nią. Ona powinna mieć chłopaka,
który będzie przy niej cały czas, będzie zabierał ją na randki i będzie mówił,
że ją kocha. A ja narażałbym ją tylko na niebezpieczeństwo. Bo, co jeżeli
pewnego dnia znowu wpakowałbym się w jakieś kłopoty i przeze mnie stałaby się
jej jakaś krzywda? Nie wybaczyłbym sobie tego. Ja mogłem cierpieć, ona na to
nie zasługiwała.
Zakręciłem butelkę, z której opróżniłem już ¾ zawartości.
Byłem wstawiony a więc chwiejnym krokiem skierowałem się do auta. Rzuciłem
szkło na siedzenie pasażera, po czym odpaliłem silnik. Zamrugałem kilkakrotnie
rzęsami, ponieważ rozmazywał mi się obraz przed oczami. Wyjechałem na drogę.
Przecież normalnie kontaktowałem ze światem a więc nie było nic złego w tym, że
chciałem pojechać do domu zwłaszcza, że wcale nie miałem do niego daleko.
Nie pamiętam, kiedy ale na pewno dojechałem na miejsce. Po
drodze do drzwi obrzygałem pół trawnika. Gdy dotarłem już pod drewniane wrota
zacząłem szukać kluczy w kieszeniach. Nie mogłem ich znaleźć, więc zapukałem
kilkakrotnie. Niestety dom był pusty, więc nawet nie miał mi, kto otworzyć.
Obsunąłem się tyłkiem po drzwiach, po czym usiadłem na wycieraczce. Zmierzwiłem
włosy w dłoniach i wziąłem głęboki oddech. Moje życie to jedna wielka
katastrofa. Nagle jak na złość w mojej głowie zaczęły pojawiać się wszystkie
wspomnienia związane z Ebony. Widziałem to wszystko przed moimi oczami i nie
mogłem przestać. Cholera chciałbym mieć ją teraz przy sobie.
-Poniedziałek-
Wcale matka nie dała mi aresztu domowego za to, że się
upiłem. Wcale nie wyglądałem jak chodzące zło. W dodatku Ebony nie odbierała
ode mnie telefonów. Po prostu olała mnie, choć wcale jej się nie dziwie po tym,
co powiedziałem. Czuję się jak skończony idiota i debil.
Bezszelestnie wszedłem na pierwszą lekcję, którą był
angielski. Kochałem te dni, w których już od rana mogłem podziwiać jej uśmiech,
ale wiedziałem, że dzisiaj nie będzie już tak kolorowo. Bałem się konfrontacji
z szatynką. Ja bezuczuciowy, wredny i pyskaty drań bałem się małej, chudej
brązowookiej postaci.
Siedzieliśmy w kompletnej ciszy. Całą lekcję myślałem nad
tym jak zacząć rozmowę, gdy w końcu zadzwonił dzwonek. Dziewczyna, czym prędzej
opuściła salę. Pobiegłem za nią.
- Ebony! – krzyknąłem łapiąc jej dłoń, którą momentalnie
wyrwała. – Daj mi to wyjaśnić. Nie chciałem cię zranić. Po prostu nie możemy
być razem, nie chcę ryzykować, że przeze mnie coś ci się może stać. Poza tym
nie umiałbym o ciebie zadbać tak jak na to zasługujesz…
- To w takim razie, po co tu stoisz? Skoro nie jesteś mnie
wart to zostaw mnie w spokoju. Mogłeś powiedzieć mi to na początku a nie
robiłeś mi nadzieję. Jesteś dupkiem – warknęła zła ledwo powstrzymując się od
łez. Chciałem ją przytulić, pokazać, że naprawdę mi na niej zależy, ale się boję,
lecz ona odeszła, czym prędzej mogła jednocześnie zostawiając mnie samego na
środku korytarza.
Zraniłem ją. Zraniłem jej uczucia. Jak mogłem być taki
podły?
Wytrwałem do ostatniej lekcji, choć było to nie lada
wyzwaniem. Gdy wybił już dzwonek oznajmiający koniec edukacji wyszedłem, czym
prędzej ze szkoły. Stanąłem obok swojego samochodu, po czym dyskretnie
odpaliłem papierosa. Gdyby któryś z nauczycieli mnie teraz przyłapał miałbym
przerąbane do końca roku szkolnego. Choć w sumie mi to zwisało. Nie mogli mi,
przecież nic zrobić. Zaciągnąłem się najmocniej jak umiałem. W tym momencie ze
szkoły wyszła Ebony. Wypuściłem dym.
- Podwieźć cię do domu? – zapytałem ściągając kaptur z
głowy. Ona spojrzała na mnie z pogardą, po czym poszła dalej. – Ebony!
- Odwal się – warknęła. Rzuciłem papierosa, po czym
przydepnąłem go mocno butem. Wsiadłem do samochodu, aby po chwili odjechać z
piskiem opon.
Mimo uziemienia w domu wymknąłem się w środku nocy przez
okno. Księżyc już dawno świecił na niebie a ja bezcelowo jeździłem po
przedmieściach miasta. Nie mogłem zasnąć, nie mogłem się na niczym skupić. Moje
życie było jakimś cholernym koszmarem. Niszczyłem wszystko, co miałem na swojej
drodze. Paliłem mosty, niszczyłem drogi, nie miałem powrotu.
Jechałem przed siebie zastanawiając się, co mam dalej
zrobić. Po chwili usłyszałem jak z piskiem opon sportowe auto wychodzi z za zakrętu,
lecz nie wiedziałem, z którego. W tym samym momencie poczułem jak z ogromną
siłą moje auto obraca się lekko. Ktoś wjechał mi w tył. Samochód, który tego
dokonał zatrzymał się obok. Opuściłem szybę w dół.
- Stary, na co czekasz?! Nie wiesz, że jak pały wjeżdżają na
nielegalny wyścig to trzeba uciekać? Ruszaj się, bo cię zgarną – krzyknął chłopak,
który na oko był w moim wieku. – Podjedź jutro po południu na 708 N Gardner St to zobaczymy, co da się zrobić z tą lampą, w
którą ci wjechałem! – dodał uśmiechając się lekko. Po chwili już go nie było,
ponieważ odjechał z zawrotną prędkością.
Koleś naprawdę wydawał
się spoko, ale fakt, że wjechał w mój wóz wyprowadził mnie z równowagi. Trzeba
być kompletnym kretynem żeby nie zauważyć jadącego auta. Wysiadłem spokojnie,
aby zobaczyć jak to wygląda.
Oglądałem dokładnie
tylną lampę, gdy usłyszałem za sobą dźwięk syren policyjnych.
- Świetnie – mruknąłem
zły. Po chwili stał już koło mnie funkcjonariusz policji.
- Co Pan tu robi z
rozwaloną lampą? – spytał głupio przyglądając mi się. Westchnąłem. Czy on
naprawdę jest taki tępy? Naprawdę ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałem
były kłopoty.
- Zastanawiam się,
czemu nie świeci – odpowiedziałem błyskotliwie a policjant spojrzał na mnie
podejrzanie. Jeszcze zaraz stwierdzi, że coś brałem i będzie mnie tu sprawdzał.
- Przed chwilą kilka
ulic dalej odbywały się nielegalne wyścigi, ty masz rozwaloną tylną lampę. Cóż
za zbieg okoliczności – powiedział śmiejąc się pod nosem i pisząc coś w swoim
notatniku. Po chwili siedziałem już na komisariacie.
Ebony
We wtorek rano
przyjechał do nas znajomy taty. Dziwnie się czułam jedząc poranne śniadanie w
towarzystwie Pana Longa, ale musiałam to jakoś ścierpieć. Był to facet o kilka
lat starszy od mojego ojca, choć nie wyglądał na takiego. Był dobrze zbudowany,
ponieważ z zawodu był policjantem.
- Dzisiaj w nocy znowu
zorganizowali jakieś nielegalne wyścigi – usłyszałam pijąc sok pomarańczowy.
Chris naprawdę lubił opowiadać o swojej pracy, co strasznie denerwowało, gdy
się go już dłużej znało.
- I co złapałeś w
końcu któregoś z tych gówniarzy? – zapytał mój rodziciel uśmiechając się
szeroko.
- Tak, stał taki jeden
niedaleko miejsca, w którym się ścigali z rozwaloną lampą to go zgarnąłem.
Młody twierdzi cały czas, że nie miał z tym nic wspólnego, ale poinformowaliśmy
już jego matkę, wiec zaraz wracam do pracy i może się dowiemy czegoś więcej –
powiedział z dumą jakby rozstrzygał sprawę o morderstwo i był o krok od
ustalenia zabójcy. Przewróciłam oczami teatralnie. W tym momencie Pan Long
zwrócił się do mnie: - Ten typek jest z twojej szkoły, więc musisz uważać! Gadał
coś tam, że dopiero, co tu się sprowadził, ale to wcale nie usprawiedliwia go
od…
- Nie wie Pan jak on
się nazywa? – przerwałam mu niegrzecznie, za co ojciec skarcił mnie wzrokiem.
Ale ja dostałam nagłego olśnienia. Bo kto tu się wprowadził z Atlanty? No, kto?
W jednej chwili poczułam jak moje ciśnienie wzrasta.
- Jakiś tam Bieber –
odpowiedział mi z uśmiechem – Jego matka pracuje z Twoją żoną Joe – dodał.
- Justin Bieber!? –
uniosłam się gwałtownie omal nie strącając z blatu talerza, na którym znajdował
się mój posiłek. Obaj mężczyźni siedzący przy stole spojrzeli na mnie zdezorientowani.
- Tak, znasz go? –
usłyszałam głos Pana Christophera. Pokiwałam głową twierdząco.
- Może mnie pan do
niego zawieźć? Proszę – powiedziałam błagalnym tonem, ponieważ musiałam
porozmawiać z Justinem. Wszystko było teraz jasne. Chłopak naprawdę miał
kłopoty. W środku siebie czułam dziwną potrzebę wspierania go teraz nawet,
jeśli okazałoby się, że jest jakimś cholernym przestępcą.
- Ebony? – zapytał
zdziwiony jakby nie wierząc, że stoję naprzeciw niego. Westchnęłam zażenowana
na samą myśl, iż chłopak spędził całą noc na posterunku policji.
- W co ty się do
cholery wpakowałeś?! – warknęłam zdenerwowana nie owijając w bawełnę. Miałam
dość tego jak mnie okłamywał. Nie był ze mną szczery i co najważniejsze
zachowywał się jak dupek. Do tej pory próbowałam być wyrozumiała, ale teraz już
mnie to przerosło. Jeżeli był jakimś pieprzonym kryminalistą to nie chciałam
mieć z nim nic wspólnego. Nie wspominając nawet o tym, co niedawno mi
powiedział.
- W nic. Ebony to, że
tu jestem to czysty przypadek… - powiedział tupiąc nogami ze zdenerwowaniem.
Położyłam ręce na stole, po czym przyglądnęłam mu się w skupieniu. Jego twarz
był taka spokojna. Udawał twardego, ale ja wiedziałam, że taki nie jest.
Zachowywał się jedynie jak skurwiel.
- Pewnie. Zamknęli cię
na komisariacie, bo mieli taki kaprys! – krzyknęłam na niego. – Mam już dosyć
Twoich gierek Justin. Masz szczęście, że aresztował cię znajomy mojego ojca, bo
inaczej miałbyś nieźle przechlapane. Nawet, jeżeli znalazłeś się w
nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze to nie obchodzi mnie to już. Cały
czas mnie okłamujesz a ja nie mam już siły na udawanie, że się nie martwię.
- Ebony, cholera ani
razu cię nie okłamałem! Po prostu nie chcę abyś wiedziała, w co się wpakowałem.
Gdybyś znała moją przeszłość na pewno nie pozwoliłabyś mi się do siebie zbliżyć
– szepnął nerwowo stukając palcami w stół. Naprawdę miałam teraz ochotę rzucić
mu się w ramiona i przytulić go mocno, ale nie mogłam tego zrobić. Musiałam pokazać,
że jestem silna, że wcale się od niego nie uzależniłam. Moje uczucia były
mieszane. Z jednej strony mi na nim zależało z drugiej za często mnie
krzywdził.
- Jesteś wolny.
Kluczyki do auta możesz odebrać przy wyjściu z komisariatu. Po za tym twoja
mama powinna tu być za moment – powiedziałam mu kierując się do wyjścia. On
wstał gwałtownie, po czym poczułam jego rękę łapiącą za moją dłoń. – Następny
razem już ci nie pomogę.
- O co ci chodzi? Daj
mi to wszystko wytłumaczyć! – krzyknął przyciskając mnie do ściany. Pocałował
mnie lekko w szyje. – Kocham cię, rozumiesz? I nigdy cię nie okłamałem.
- Jeżeli będziesz
chciał powiedzieć mi w końcu prawdę to wiesz gdzie mnie szukać – szepnęłam
jednocześnie opuszczając pomieszczenie.
Z tego, co pamiętam to
jeszcze kilka wieczorów wcześniej mówił mi coś całkiem innego. Że go nie
kocham, że nie powinniśmy być razem a teraz sam wyznaje mi miłość? Ktoś tu się
powinien leczyć Panie Bieber.
~*~
Uczucia Justina nieco wariowały w tym rozdziale, prawda? Ale to dopiero początek.
Przepraszam za wszystkie wulgarne słowa, które się ukazały, ale bez nich rozdział byłby za 'słodki' :)
Dziękuję za te wszystkie miłe komentarze pod ostatnim rozdziałem, jesteście wspaniałe :*
trochę tak nie halo, bo znają się niecały miesiąc a ta mu już miłość wyznaje o.O
OdpowiedzUsuńtak czy siak rozdział jest super :)
podoba mi się :*
OdpowiedzUsuń@biebergirl_001
http://becauseofyou-jb.blogspot.com/
Jezuuu! wciaga mega! jestes W S P A N I A Ł A,czekam na nn. <3 rozdzial jest dlugi o wlasnie takie lubie, jestes zajebista:*
OdpowiedzUsuńBoże! <33333333333333333 JUSTIN + EBONY <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział;) Szkoda, że Justin tak późno powiedział o swoich uczuciach. Czekam na nn;)
OdpowiedzUsuńOj no na serio się nie spodziewałam. Rozdział cudowny! Baaardzo mi się podoba. Justin słodko się zachowuje, miło, że nie chce aby stała się jej krzywda. Ogółem faaajne.
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na NN
@SwagggerLove
swagggerlove.blogspot.com
Świetny rozdział ;) Justin jest strasznie niezdecydowany. Najpierw mówi jedno później drugie. Strasznie podoba mi się twoje opowiadanie jest inne niż wszystkie. Justin nie jest jakimś słodkim dzieciaczkiem tylko naprawdę świetnym gościem :) Czekam na nn :**
OdpowiedzUsuńhttp://justin-bieber-meggie.blogspot.com/
Boski!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńhłe..hłe..hłe.. uuu coś się zaczyna ciekawego dziać... lubię, lubię, bardzo lubię :D już się nie mogę doczekać następnego :)
OdpowiedzUsuńRozdział jest niesamowity, dużo się dzieje i jeszcze ta akcja z tą rozwaloną lampą. Podoba mi się i to bardzo. Uczucia i same zachowanie Biebera były dobrze napisane i ciekawie go w tym opowiadaniu przedstawiłaś. To mój pierwszy czytany blog o tematyce Justina jako chłopaka, który bierze udział w nielegalnych wyścigach... Ostro. Podoba mi się te opowiadanie i czekam na 10 rozdział :D Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam na mojego bloga o Justinie Bieberze : http://blind-way.blogspot.com/
Oj wirowały wirowały. Ciekawe co Justin zrobi żeby jakoś odzyskać Ebony.
OdpowiedzUsuńCzekam na newsa :)
Boski *.*
OdpowiedzUsuńfajny :D
OdpowiedzUsuńMnie się tam podoba : ) Jejku, a pomyśleć, że gdyby nie ten Dragon to by w tej chwili byli razem i było by świetnie noooo. Faceci to jednak debile -.-. Czekam na następny XD
OdpowiedzUsuń[justinbieber-clare.blogspot.com]
świetny *___* duzo uczuc justina i to jest swietne :3 poza tym ja bym sie masakrycznie wkurwila jakby mnie tak za nic zgarneli i jeszcze mowili ze to robia oh god. czekam na nastepny <3
OdpowiedzUsuńlove love love...!
OdpowiedzUsuńi co będzie dalej czekam na nn
zapraszam na mojego bloga:
http://flame-of--love.blogspot.com/
świetne opowiadanie! ; o możesz mnie informować na twitterze? @dajtymbarka
OdpowiedzUsuń