czwartek, 28 marca 2013

11. Troubles.




                Wchodząc za Hugo do warsztatu samochodowego poczułem jak przytłaczają mnie zapachy starego metalu, spalenizny i benzyny. Warsztat znajdował się w starym magazynie, co jeszcze bardziej pogarszało sytuację. Westchnąłem głośno.
- To jest Michael, najlepszy mechanik w okolicy – Hugo z uśmiechem przedstawił mi swojego kolegę. Napakowany, wytatuowany i wysoki facet wystawił w moim kierunku swoją prawą rękę.
- Justin – powiedziałem witając się z nim. Rzuciłem okiem na resztę budynku. Wszędzie stały jakieś samochody, wraki i narzędzia. Gdzieniegdzie można było dostrzec kilku innych kolesi, którzy zawzięcie majsterkowali przy pojazdach. Musieli mieć tu dużo roboty.
- A, więc co was do mnie sprowadza? – zapytał Michael odkładając swój ogromny klucz francuski na blat stojący niedaleko nas.
- Trzeba naprawić koledze lampę w jego Camaro – wytłumaczył mu brunet, na co drugi pokiwał głową twierdząco. Wyszliśmy, więc z powrotem na, zewnątrz aby mechanik mógł zobaczyć uszkodzony tył mojego wozu.
- Do wieczora powinno być gotowe – powiedział Michael, na co mu przytaknęliśmy. Facet zabrał mój wóz, po czym zniknął we wnętrzu magazynu. W tym momencie poczułem się niepewnie. Może oni po prostu mnie wkręcają, bo przecież nic o nich nie wiem i gdy tu wrócę po moje kochane autko jego już nie będzie. Tak samo jak tego całego Michaela. Jeżeli jednak tak się stanie to obiecuję, że gorzko mi za to zapłacą.
- Chodź stary, pojedziemy coś zjeść – usłyszałem głos Hugo. Zająłem miejsce pasażera w jego wozie, po czym odjechaliśmy.
- Jak długo trenujesz boks? – spytałem po dłuższej chwili milczenia. Chłopak przyciszył radio i spojrzał na mnie. Poczułem się jakbym miał zaraz oberwać za to, że go o to zapytałem.
- Trzy lata – odpowiedział nie spuszczając wzorku z drogi. Przytaknąłem mu.
- Słyszałem o tobie – zaczął, na co posłałem mu pytające spojrzenie. – Że się ścigasz. Podobno Dragon jest na ciebie nieźle wkurwiony, bo jesteś pierwszą osobą, która mu się postawiła. Musisz mieć duże jaja skoro to zrobiłeś. On nie odpuszcza tak łatwo – powiedział śmiejąc się pod nosem.
- Najwyraźniej nie jest taki groźny jak mu się wydaje – uśmiechnąłem się również. Akurat zajechaliśmy na miejsce. Wysiadłem z wozu, po czym weszliśmy do typowej knajpy przydrożnej połączonej ze stacją paliw. Wszędzie gdzie tylko było to możliwe mój wzrok napotykał obrusy i dodatki w czerwono-białą kratę. Chyba dostałem oczopląsu. W dodatku ten zapach spalonych frytek unoszący się w powietrzu.
- Cheeseburgera, frytki i dużą colę – Hugo złożył zamówienie, gdy kelnerka podeszła do naszego stolika. Jej wygląd przyciągnął moją uwagę. Miała długie brązowe włosy, duże oczy i śliczny uśmiech. Jeden z guzików uniformu odpiął jej się, co umożliwiało podziwianie jej krągłych piersi z jeszcze lepszej perspektywy.
- To samo, co kolega – odparłem, gdy przyszła moja kolej. Przesłałem jej szczery uśmiech, który ona odwzajemniła. Gdy zapisała już nasze zamówienia zabrała ze stolika menu, po czym odwróciła się i skierowała w stronę kuchni. Miała ogromny, kształtny tyłek. Zaśmiałem się pod nosem.
- Niezła – usłyszałem, gdy kelnerka zniknęła już z naszego pola widzenia. Uśmiechnąłem się do towarzysza. W tym samym momencie usłyszałem jak ktoś wchodzi do baru jednocześnie mocno trzaskając drzwiami. Mimo, że ludzi nie było zbyt dużo to w jednej sekundzie wszyscy umilkli. Odwróciłem się lekko do tyłu, aby zobaczyć, kto rozsiewa taki strach.
- Kto to? – zapytałem Hugo, lecz ten nie odpowiedział. Siedział a swój wzrok miał wlepiony w kolesia, który zagościł w budynku. Odwróciłem się jeszcze raz. Facet szedł w naszą stronę a za nim podążał drugi.
- Kurwa – przekleństwo wydobyło się z ust Hugo. Wstał zaciskając pięści. W tym momencie byłem naprawdę zdezorientowany.
- Co ty tu robisz Randle? – chłopak zaśmiał się stając przy naszym stoliku. Co tu się dzieje? Kim do cholery są ci kolesie? Znowu wpakowałem się w jakieś gówno. Brawo, po prostu brawo Bieber.
- Czego chcesz Collins? Jeszcze ci mało? – przyglądałem się ich wymianie słów kompletnie nie wiedząc, o co chodzi. Jestem mistrzem w znajdowaniu się w różnych dziwnych sytuacjach. – Szkoda, że nie byłeś taki cwany jak przystawiałem ci lufę do skroni!
- Naprawdę myślisz, że się ciebie boję? Moi ludzie mogą cię sprzątnąć za jednym kiwnięciem palca i nic na to nie poradzisz – prychnął ten drugi.
- Spróbuj mnie dotknąć a nawet Twoi ludzie ci nie pomogą – usłyszałem i w tym momencie zaczęła się walka. Rzucili się na siebie z pięściami. Wstałem, aby ich powstrzymać, lecz nie było mi to dane, ponieważ poczułem jak mój nos zaczyna szczypać i krwawić. Rzuciłem się z pięściami na pomagiera tego całego Collinsa. Jednym uderzeniem powaliłem go na podłogę i zacząłem okładać pięściami.
- Łapy trzymaj przy sobie skurwielu – warknąłem podnosząc się, gdy chłopak nie miał już siły, aby oddać cios.
- Spadamy Bieber – Hugo pociągnął mnie lekko za ramię do wyjścia. Opuściliśmy lokal i czym prędzej wsiedliśmy do jego Mustanga.
- Kurwa, co to miało być?! – huknąłem, gdy odjechaliśmy. Randle spojrzał na mnie, po czym prychnął.
- Naprawdę chcesz się w to wpieprzać? – powiedział opanowany. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki paczkę papierosów.
- Chcesz? – zapytałem uprzejmie kierując ją w jego stronę.
- Pojebało cię? Nie waż się palić w moim aucie! – krzyknął na mnie, na co się zaśmiałem. Boże, co on sobie myśli? Jakiś kutas zaczyna go lać w tym barze a on sobie jeszcze myśli, że jest nie wiadomo, kim. Sorry stary, ale nie.
- Nawet mnie nie wkurwiaj – burknąłem odpalając fajkę. Zaciągnąłem się. Przytrzymałem dym w moich płucach, co odprężyło mnie lekko. Wypuściłem. Dzięki ci boże, naprawdę moim marzeniem od zawsze było wpakować się pomiędzy jakichś wytatuowanych kolesi z gangów.
- Brian Collins, chłoptaś Dragona. Zajmuje się wszystkimi brudnymi interesami na mieście, podczas gdy Dragon obstawia kolejne wyścigi – powiedział po chwili, gdy zdążyłem spalić już całego papierosa. Wywaliłem go przez okno a on kontynuował. – Nie wiem czy wiesz, ale LA dzieli się na dwie grupy ludzi. Na tych, którzy boją się Collinsa i na tych, którzy boją się mnie.
- Ścigałem się dla Dragona, nie chcesz mnie teraz zabić? – zażartowałem, choć wcale nie było mi do śmiechu. Najpierw wyścigi teraz jakieś mafie. Cholera ja to umiem dobrać sobie towarzystwo.
- Nie, bo wiem, że wcale nie chciałeś dla niego jechać. Tak w ogóle to niezły łomot spuściłeś jego chłoptasiowi. Trenujesz coś?
- Nie, kiedyś chodziłem na siłownię – odpowiedziałem a on zaśmiał się pod nosem.
- W stójce dobrze ci szło, masz dobrą gardę, ale parter nie był już tak samo fascynujący – powiedział, na co tym razem ja się zaśmiałem. Jakiś facet zaczyna mnie przez niego bić a on jeszcze wygrania mi, kiedy źle boksuje. – Przyjdź jutro do mnie na ring to pokaże ci kilka sztuczek.

Po odebraniu samochodu z warsztatu miałem pojechać do Ebony, ale za nim to zrobię muszę udać się do domu. Miałem zamiar się ogarnąć i przebrać po całym dniu.
- Nie powinieneś skończyć lekcji jakieś cztery godziny temu? – usłyszałem wchodząc do domu. Matka czekała na mnie z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Nie odpowiedziałem, więc zaczęła tupać nogą wyczekująco.
- Musiałem załatwić coś na mieście – powiedziałem drapiąc się po karku.
- Kłamiesz, gdy tak robisz – odpowiedziała wskazując na mnie palcem. Zaczęło się.
- Cholera, nie kłamie! – warknąłem zły. Poszedłem do kuchni żeby się czegoś napić. Już myślałem, że będę miał spokój, gdy matka postanowiła pójść za mną.
- Wystarczyło napisać, że się spóźnisz – rzekła, gdy chowałem już pustą szklankę do zmywarki.
- Jadę zaraz do Ebony. Proszę zameldowałem się, pasuje? – burknąłem kierując się tym razem w stronę schodów. Jeżeli teraz też pójdzie za mną do pokoju to obiecuję, że chyba szlag mnie trafi.
 - Masz karę, pamiętasz? – usłyszałem za nim zdążyłem się w ogóle ruszyć. Zacząłem się śmiać pod nosem.
- To znaczy, że nie mogę robić projektów do szkoły? – zapytałem kłamiąc. Miałem nadzieję, że Pattie odpuści i pozwoli mi jechać do Ebony, bo ostatnią rzeczą było to żeby jeszcze szatynka się na mnie obraziła za to, że nie dotrzymałem obietnicy.
- Skoro musicie coś razem zrobić to niech ona przyjedzie do ciebie. Masz karę – powiedziała z naciskiem na ostatnie słowa. Prychnąłem.
- Mogę, chociaż po nią pojechać?! – krzyknąłem, gdy rodzicielka poszła do salonu. Nie usłyszałem nic w odpowiedzi, więc uznałem to, jako zgodę. Wyciągnąłem, więc telefon i napisałem do dziewczyny, że przyjadę po nią za jakieś trzydzieści minut, po czym poszedłem na górę.

- Jak coś to musimy zrobić projekt do szkoły – uprzedziłem Ebony, gdy tylko wsiedliśmy do mojego auta.
- Okej – odpowiedziała śmiejąc się. Do domu zajechaliśmy w ciszy. Weszliśmy na górę do mojego pokoju, po czym położyliśmy się na łóżku. Objąłem Ebony ramieniem.
- Jakie plany na piątek? – zapytałem nie wiedząc, o czym moglibyśmy porozmawiać. Milczenie w sumie mi nie przeszkadzało, ale było trochę krepujące.
- Nie wiem jeszcze – powiedziała uśmiechając się lekko – Może się gdzieś wybiorę, ale najpierw muszę przeżyć jutrzejszy czwartek.
- Pójdziesz zaszaleć? – zażartowałem śmiejąc się, na co ona odparła mi z poważną miną:
- Wypiłabym coś mocniejszego – odpowiedziała puszczając mi oczko. Byłem zachwycony widząc jej uśmiech, to, że była teraz, choć trochę szczęśliwa i przy mnie nie musiała się niczym martwić.
- Oh, to będę musiał iść z tobą żeby cię pilnować – rzekłem wcale w tym momencie nie żartując. Nie mogłem pozwolić by zrobiła sobie coś głupiego pod wpływem alkoholu. Wiem jak to jest, więc ktoś trzeźwy, kto odprowadzi ją do domu na pewno się przyda.
- Justin? – usłyszałem po chwili jej cichy głos. Spojrzałem na nią z troską.
- Hm? – powiedziałem oblizując usta.
- Niech zostanie tak jak jest, okej? Nie róbmy nic na siłę – powiedziała. Widziałem, że denerwowała się lekko. Na początku nie wiedziałem, o co dokładnie jej chodziło, lecz po chwili domyśliłem się, co miała na myśli. Westchnąłem. – Wszystko się samo jakoś ułoży.
Dodała, lecz nie odpowiedziałem jej nic. Pozostawiłem to bez komentarza, przez co pokój wypełniła cisza. Dziewczyna bardziej się we mnie wtuliła, więc objąłem ją mocniej. Chciałem, aby ta chwila trwała jak najdłużej, ponieważ czułem wtedy, że mogę ją chronić przed wszystkim i nic jej się przeze mnie nie stanie.
- Muszę się już zbierać. Już późno – powiedziała zerkając na zegarek, który pokazał się na wyświetlaczu jej telefonu. Westchnąłem kolejny raz.
- Nie możesz zostać jeszcze trochę? – poprosiłem, na co ona pokiwała głową przecząco i zaczęła się zbierać.
- Jestem zmęczona – wymruczała prawie, że pod nosem. Również wstałem z łóżka.
- Odwiozę cię – zakomunikowałem szukając kluczyków do samochodu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że mam je przecież w kieszeni spodni, na co brunetka zaśmiała się cicho.
- Jutro to nadrobimy – powiedziała uśmiechając się szczerze, po czym wyszliśmy z pokoju. Zaprowadziłem ją do auta, odwiozłem do domu, po czym wróciłem z powrotem do siebie.

Następnego dnia wyszedłem z domu z samego rana. Oczywiście matce powiedziałem, że wybieram się do szkoły, co nie było ani trochę prawdą, ponieważ tak jak umówiłem się z Hugo pojechałem potrenować z nim boks. Czułem, że to jest to, czego teraz potrzebuje. Miałem nadzieję, że chociaż jeden trening mnie uspokoi i pomoże w ogarnięciu samego siebie.
Wszedłem na siłownie. W środku roznosił się jedynie dźwięk uderzanego worka treningowego. Momentalnie głosy ucichły a przede mną pojawił się brunet.
- No siema stary. Przebieraj się i zaczynamy – powiedział wskazując na szatnię. Przytaknąłem, po czym poszedłem przebrać się w swój sportowy strój.
Na rozgrzewkę poskakałem trochę na skakance, zrobiłem kilka skłonów, pompek i brzuszków. Gdy byłem już gotowy weszliśmy z Hugo na ring. Włożyłem rękawice.
Po skończonym sparingu, gdy byłem już naprawdę zmęczony i trochę poobijany postanowiłem pojechać po Ebony, ponieważ dziewczyna akurat kończyła lekcje. Za nim to jednak zrobiłem wybrałem się do kwiaciarni.
Oparłem się o maskę samochodu, poprawiłem swoją skórzaną kurtkę i przeczesałem ręką włosy. Bukiecik kwiatów, który kupiłem szatynce schowałem za plecy, po czym czekając na nią zacząłem nucić jakąś pozytywną melodię pod nosem.
- No hej piękna – powiedziałem, gdy dziewczyna w końcu opuściła budynek i stanęła przede mną. Pocałowałem ją w policzek na przywitanie i wręczyłem jej kwiatki.
- A to, z jakiej okazji? – zapytała uśmiechając się szeroko. Odwzajemniłem uśmiech.
- Bez okazji – odpowiedziałem, na co brązowooka przytuliła mnie mocno. – Musisz wracać już do domu? – spytałem. Ebony pokiwała głową przecząco, więc wyminąłem ją i poszedłem otworzyć jej drzwi pasażera.
- Mamy dzisiaj jakieś święto? – zaśmiała się, gdy odpaliłem już silnik. – Ale nie powiem, kwiaty śliczne. Dziękuje.
- Nie ma, za co – odpowiedziałem uśmiechając się. Przyśpieszyłem trochę samochód, ponieważ wkurzała mnie wolna jazda, co nie umknęło uwadze Ebony.
- Zwolnij trochę, śpieszy ci się? – powiedziała spoglądając na licznik. Uśmiechnąłem się.
- Nie, po prostu nie lubię wolno jeździć. To takie… mało seksowne – zaśmiałem się, po czym przygryzłem dolną wargę.
Myśląc o spędzeniu jutrzejszego dnia w szkole momentalnie skręciło mnie w żołądku. Naprawdę ta placówka mnie odrzucała i nie chciałem tam chodzić, bo wiedziałem, że i tak nic mnie tam nie nauczą. Bo przepraszam bardzo, ale, po co mi znajomość algebry czy drugiej zasady dynamiki Newtona? Tak samo ścigając się nie będę obliczał przyczepności kół jak i w sklepie kupując jedzenie nie będę obliczał procentowej zawartości mięsa w szynce. Brzmi bezsensu prawda? Też tak sądzę.

Przetarłem leniwie zaspane oczy, po czym rozciągnąłem się ziewając. Słońce świeciło, ptaki ćwierkały aż chciało się wstawać. Dopóki nie przypomniałem sobie, że spędzę pięć godzin w szkole pisząc w tym klasówkę z historii i esej z angielskiego. Żyć nie umierać.
- Cholera – mruknąłem spoglądając na zegarek stojący koło łóżka. Zapomniałem nastawić wczoraj budzik, przez co właśnie wybiła siódma czterdzieści. Miałem dwadzieścia minut na szybkie ubranie się i dojechanie na miejsce. Po szkole planowałem pojechać do Hugo, który obiecał pomóc mi w kilku sprawach.

- Czekaj, muszę odebrać – powiedziałem, gdy razem z Randle siedzieliśmy w jakimś barze obgadując różne sprawy a mój telefon zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu pojawiła mi się Ebony. – Hej.
- Justin… - powiedziała po chwili zdenerwowanym głosem. – Nie przeszkadzam?
- Oczywiście, że nie – odpowiedziałem szybko słysząc, że dziewczyna jest bliska płaczu a ja nie wiedziałem, dlaczego. – Co się stało?
- Bo ja wracałam do domu… I spotkałam tego Jasona, – gdy tylko usłyszałem to imię moje ciśnienie gwałtownie wzrosło. Spojrzałem na Hugo, który przyglądał mi się uważnie. Włączyłem telefon na głośnik. Dziewczyna kontynuowała: - On zaczął coś tam gadać, że byłeś na komisariacie, jeżeli pisnąłeś słówkiem to tego pożałujesz. Groził mi, że mi coś zrobi. Justin, co się znowu dzieje?
- Dotknął cię, zrobił ci coś? – spytałem po chwili ciszy, która zapadła. Miałem zaciśnięte pięści, nie mogłem wytrzymać tego, że Dragon dopadł nawet Ebony. Byłem na siebie cholernie zły, że przeze mnie dziewczyna ma teraz kłopoty.
- Nie, to znaczy złapał mnie na nadgarstek i na koniec mną szarpnął, ale to nic takiego – szepnęła pociągając nosem. Wypuściłem powietrze z płuc mając ochotę rozwalić teraz wszystko, co znajdowało się dookoła.
- Ebony gdzie teraz jesteś? – zadałem jej kolejne pytanie. W tym momencie nie mogłem sobie wybaczyć tego, że naraziłem dziewczynę na niebezpieczeństwo. Muszę rozprawić się z Bomerem raz na zawsze. Nie pozwolę mu jej kolejny raz dotknąć.
- Jestem już u siebie w domu. Justin to nic takiego po prostu chciałam ci powiedzieć, bo się wystraszyłam – usłyszałem w słuchawce jej cichy szloch, co jeszcze bardziej mnie załamało.
- Dziękuję, że mi powiedziałaś. Przyjadę do ciebie tylko muszę coś załatwić. Nie martw się, kocham cię, pa – powiedziałem i nie czekając nawet na odpowiedź dziewczyny rozłączyłem się. Nie mogłem czekać. Mógł mi grozić robić wszystko tylko nie dotykać Crawford.
- Justin nie podejmuj pochopnych decyzji – w mojej głowie odbił się głos Hugo po tym jak wstałem jednocześnie waląc pięścią w stół.
- Zabiję go rozumiesz? Grozi mi, okej. Zwisa mi to, ale nie pozwolę mu żeby straszył Ebony. Po cholerę ją w to miesza? To moja sprawa, że nie chcę się ścigać – warknąłem zdenerwowany jak nigdy w życiu.
- On chce żeby Ebony była Twoją słabością. Myśli, że jak ją zastraszy to wtedy ty się złamiesz i będzie miał cię na wyciągnięcie ręki – wytłumaczył mi, lecz w tym momencie nie potrafiłem racjonalnie myśleć. – Ona jest dla ciebie ważna prawda?
- Czuję, że nikt nigdy nie był dla mnie tak ważny – szepnąłem pod nosem wychodząc z lokalu.

~*~

Dodaję rozdział tuż przed świętami, abyście mogły go spokojnie w wolnej chwili przeczytać :) Jednocześnie muszę powiedzieć, że mój tata wyjeżdża 1-szego kwietnia i zamierza zabrać mojego laptopa, więc nie wiem kiedy dodam kolejną notkę. Poza tym kwiecień będzie dla mnie strasznie pracowitym miesiącem, co jeszcze bardziej utrudnia sprawę. 
W razie gdyby ktoś miał jakieś pytania lub chciał się coś dowiedzieć to zawsze może do mnie napisać.
Kontakt ze mną znajduje się w zakładce 'About'. 

Zdrowych i pogodnych Świąt Wielkanocnych :* 



  

sobota, 23 marca 2013

10. Nothing like us.




Ebony

Nie dojść, że był pierwszym chłopakiem, na którym tak bardzo zaczęło mi zależeć to jeszcze tak cholernie mnie skrzywdził. Wiem, że nie znamy się nie wiadomo jak długo, ale moje uczucia nasilają się coraz bardziej z każdą wspólnie spędzoną chwilą. W dodatku chłopak wpakował się w jakieś kłopoty i to, że nie chce ze mną być usprawiedliwia właśnie tym. Mam nadzieję, że moi rodzice nie zabronią mi się z nim spotykać po tym jak pojechałam uwolnić go z komisariatu. Co za dupek.

Lately I've been thinking, thinking 'bout what we had
I know it was hard, it was all that we knew, yeah.
Have you been drinking, to take all the pain away?
I wish that I could give you what you deserve
'Cause nothing can ever, ever replace you
Nothing can make me feel like you do.
You know there's no one, I can relate to
And know we won't find a love that's so true.

Rozejrzałam się dookoła. Justin gdzie Ty do cholery jesteś? Wytężyłam swój wzrok raz jeszcze, lecz nigdzie go nie ujrzałam. Po chwili poczułam jak silne dłonie obejmują mnie w pasie i powoli odwracają w swoją stronę.
- Szukasz kogoś? – usłyszałam, gdy szepnął mi do ucha. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym patrząc mu w oczy pocałowałam go namiętnie. Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Każda sekunda spędzona bez NIEGO była katorgą. Cały czas o nim myślałam. Zamykając oczy widziałam jego czekoladowe tęczówki.
- Już znalazłam – odpowiedziałam puszczając mu oczko. Chłopak splótł nasze palce razem. Uśmiechając się do mnie pociągnął mnie w stronę parku.
- Idziemy na lody? – zaproponował wskazując na białą budkę stojącą u wejściu do miejsca gdzie znajdowały się ławki.
- Po co chciałeś się spotkać? O co chodzi Justin? – zapytałam zbywając jego pytanie, ponieważ przypomniało mi się, po co naprawdę się tu spotkaliśmy.
- Po prostu się za tobą stęskniłem – odpowiedział zamawiając czekoladowe lody. Prychnęłam, na co on pocałował mnie w nos.
- Kłamiesz – wzięłam od niego jeden wafelek z dwiema gałkami. Usiedliśmy na ławce a on zaczął mi się uważnie przyglądać.
- Uzależniłem się – odparł a uśmiech cały czas nie schodził z jego twarzy.
- Chyba od własnej głupoty się uzależniłeś – prychnęłam, czego po chwili gorzko pożałowałam, ponieważ chłopak zmroził mnie swoim spojrzeniem.
- Od ciebie! – zakomunikował dumny, co wywołało u mnie napad śmiechu. Wyglądał tak słodko ze ‘zdenerwowaną’ miną, którą zawsze robił, gdy sobie z niego żartowałam lub był sfrustrowany.
- Śpisz dzisiaj u mnie? – zaproponowałam, na co on uniósł brew znacząco. Zaśmiałam się.
- Zapraszasz mnie do łóżka? – odpowiedział cwanie, przez co jego bark ucierpiał, ponieważ go uderzyłam. Spojrzał na mnie groźnie.
- Pewnie, zapraszam Cię na pościel i piżamkę – zakpiłam sobie z niego. Chłopak oblizał swoje dolne wargi jak gdyby rzecz, jaką mu teraz zaproponowałam była cholernie seksowna. Parsknęłam śmiechem.
- Okej, to jedziemy już? Nie mogę się doczekać! – powiedział niemalże podskakując na ławce, na której siedzieliśmy. Nie mogłam przestać się z niego śmiać.
- Nie podnieciłeś się za bardzo? – prychnęłam a on spojrzał na mnie karcąco. Kiwając przecząco głową i mrucząc coś pod nosem wstał z ławki.
- Cześć – usłyszałam głos postaci, która się do nas zbliżała. Już znałam skądś ten zachrypnięty męski ton. Spojrzałam w lewo a moim oczom ukazał się Jason. Skąd on się tu wziął?
- Ebony – Justin wystawił w moim kierunku rękę. Wstałam a on kazał mi stanąć za sobą tak, że całe jego ciało mnie chroniło. Nie wiedziałam, co tu się do cholery dzieje i jak chłopak nas znalazł. Po za tym, kim on w ogóle był, że Bieber tak strasznie się denerwował, gdy tylko go widział?
-Nie musisz jej chronić. Najwyżej najpierw zabiję Ciebie a dopiero potem zabiorę się za Twoją seksowną dziewczynę. Chyba, że wykorzystam ją w inny sposób… - do moich uszu doleciał ten zimny i przepełniony nienawiścią głos.
- Nie waż się jej tknąć –odpowiedział mu Just. Czułam jak w jednej chwili od jego ciała zaczęło bić niesamowite ciepło. Był naprawdę zdenerwowany. Ja byłam raczej oszołomiona tą sytuacją. Nie mogłam w ogóle skupić się na tym, co aktualnie się dzieje.
- Bo co mi zrobisz? – w mojej głowie zadudnił śmiech Jasona. Wyjrzałam lekko zza ramienia Biebera, lecz schowałam się momentalnie z powrotem widząc, że facet wyciąga broń i zaczyna ją delikatnie okręcać w dłoniach. Czy czekała nas teraz śmierć? Kim on w ogóle był i dlaczego chciał nas zabić?
- O co tu chodzi? – zapytałam przerywając ich rozmowę. Wyszłam zza pleców brązowookiego stając jak najbliżej naszego napastnika. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale czułam, że musze to zrobić.
- Ebony! – poczułam jak Justin pociąga mnie za rękę do tyłu abym się cofnęła, lecz wyrwałam mu się, co bardzo rozbawiło Jasona.
- Chodź ze mną, pokaże ci jak wygląda prawdziwe życie z prawdziwym facetem. Dam ci wszystko, czego ten dupek ci nie dał. W porównaniu do niego mam jaja i umiem o siebie zadbać – zakpił. Zobaczyłam też, że wystawia rękę w moim kierunku. W drugiej miał broń, którą w ułamku sekundy podniósł do góry. Usłyszałam strzał. Poczułam prędkość kuli, która przeleciała niedaleko mnie. 

Obejrzałam się do tyłu.
Justin
Upadł na ziemię.
Jego ciało otoczyła kałuża krwi.
Byłam w szoku.
Zaczęłam krzyczeć. Płakać. Piszczałam, pomimo iż w moim gardle utknęła ogromna gula.

- Ebony! Ebony wszystko w porządku? – ze snu wybudził mnie głos Justina. Przetarłam oczy. Całe moje ciało było przeraźliwie gorące i oblane potem. Oddech miałam niespokojny. W ogóle nie mogłam złapać tchu.
- Co ty tu robisz? – zapytałam po chwili chłopaka, gdy ten przytulał mnie i gładził delikatnie moje plecy. – Jak tu wszedłeś?
- Chciałem ci wszystko wyjaśnić i powiedzieć prawdę – powiedział wskazując lekkim ruchem głowy na otwarte drzwi balkonowe. Miałam ochotę przywalić sobie jak najmocniej w głowę. Jak mogłam być na tyle głupia, aby nie zamknąć drzwi na noc?  W tym samym czasie spojrzałam na zegarek. Dobiegała już północ a więc spałam zaledwie od godziny.
- Śniło mi się, że siedzieliśmy w parku, w pewnym momencie przyszedł Jason. Zaczął coś do nas gadać a na koniec cię zastrzelił… - szepnęłam mrużąc kilkukrotnie oczy abym mogła dojść do siebie.
- Już wszystko w porządku, jestem tutaj – mruknął mi do ucha cały czas nie przestając mnie przytulać. Chociaż po wydarzeniach z ostatnich kilku dni byłam na niego zła w tym momencie nie było to ważne. Cieszyłam się, że miałam go teraz przy sobie nawet, jeśli nic do mnie nie czuł i w ogóle się dla niego nie liczyłam.
- Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytałam spoglądając na jego twarz. Była perfekcyjna. Oczywiście jak zwykle kolczyki zdobiły jego uszy, dzięki czemu wyglądał bardziej męsko i łobuzersko. Przygryzł dolną wargę, po czym nabierając powierza odpowiedział mi:
- Zależy, co chcesz wiedzieć – uśmiechnął się lekko próbując załagodzić sytuację, lecz nie wyszło mu to zbyt dobrze. Dlaczego zawsze pociągali mnie źli chłopacy? Ogromne ego, twardziele, zdolni do wszystkiego.
- Wszystko – rzuciłam w kierunku Justina z niecierpliwością czekając, co takiego chłopak ma mi do powiedzenia. Nie mogłam zebrać myśli i plotłam głupoty, ponieważ był środek nocy, ale naprawdę chciałam żeby brązowooki powiedział mi w końcu prawdę.
- Powiedziałem ci wtedy to wszystko, bo boję się cholernie, że gdy się do ciebie zbliżę to cię skrzywdzę, lub coś ci się stanie.  Chcę twojego szczęścia, ale nie wiem czy ja potrafiłbym ci je dać. Boje się. Cholera rozumiesz to? – warknął zły, na co obrzuciłam go ostrzegawczym spojrzeniem.
- Jest północ, mógłbyś się przymknąć, bo obudzisz mi całą rodzinę? – skarciłam go wkurzona jego zachowaniem. Spuścił głowę w dół, po czym potarł lekko swój kark.
- Nielegalne wyścigi – wypuścił te słowa z ust razem z powietrzem. Nie byłam pewna czy na pewno dobrze usłyszałam, więc spojrzałam na niego jak kretynka. Przygryzłam wargę zdenerwowana tak samo jak on zrobił to wcześniej.
- Czyli jednak się wtedy ścigałeś? A ja naiwna wyciągnęłam cię z komisariatu… - zaczęłam, lecz ten posłał mi piorunująco-mordercze spojrzenie. Było późno, więc każdy najmniejszy dźwięk roznosił się po pomieszczeniu sto razy głośniej, więc zamiast krzyczeć woleliśmy przesyłać sobie różne groźne spojrzenia.
- Nie ścigałem się! – ofuknął mnie, za co ostrzegam, ale uderzyłabym go w twarz gdyby nie to, że zaplątałam się w kołdrę. Tak jestem idiotką. – W Atlancie byłem uzależniony od wyścigów. To było całe moje życie, ale razem z przeprowadzką tutaj chciałem to skończyć, lecz nie było to takie łatwe jak przypuszczałem. Na mojej drodze pojawił się Dragon, którego znasz też, jako Jasona. Groził mi, że jeżeli nie wezmę udziału w wyścigach to będę miał przesrane. Że zrobi coś tobie lub mojej mamie. Wiem, że to skomplikowane, ale to jest właśnie cała prawda.
- I właśnie przez to nie chcesz ze mną być? – spytałam nie rozumiejąc jednak całej sytuacji. On od razu pokiwał głową przecząco i złapał moją dłoń.
- Nie, po prostu boję, że może ci się coś przeze mnie stać – odpowiedział wzdychając ciężko, po czym spojrzał mi w oczy. Czy on jest w ogóle normalny? To jest jego wymówka? I on niby myśli, że mu uwierzę…
- Myślałam, że jesteś bardziej inteligentny – powiedziałam śmiejąc się pod nosem. On popatrzył na mnie spod byka nie do końca wiedząc, o co mi chodzi. – No miałam nadzieję na bardziej kreatywną wymówkę.
- Cholera Ebony! – niemalże krzyknął jednocześnie kiwając głową z niedowierzaniem. To chyba ja tak powinnam zrobić. – Po prostu chciałem cię chronić.
- Okej, rozumiem już – szepnęłam po chwili przyglądając się jego twarzy, na której złość mieszała się ze smutkiem. Odpuściłam sobie kłócenie się z nim, ponieważ był środek nocy i nie miało to najmniejszego sensu. Musze sobie wszystko przemyśleć a wtedy dowiem się, co dalej z Justinem.
- To ja już pójdę – oznajmił wstając z łóżka. Podrapał się po torsie i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Co cię tak bawi Bieber? – warknęłam zła, że chłopak nawet w takiej sytuacji potrafił się śmiać. On zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Spojrzałam na siebie żeby dowiedzieć się, co jest nie tak. Boże, jaka ja jestem głupia… Siedzę przed nim w piżamie, która opina mi się na piersiach a krótkie spodenki pokazują mu moje nogi w całej okazałości. Strzeliłam sobie z otwartej w czoło, po czym położyłam się na poduszkę i przykryłam kołdrą po same uszy.
- Słodko wyglądałaś – powiedział uśmiechając się szeroko. Próbował rozluźnić sytuację i sprawić żebym się na niego nie gniewała. W sumie mu się udało.
- Nie podlizuj się tylko wskakuj do łóżka – wymamrotałam ziewając głośno. Nie było sensu żeby wracał do domu w środku nocy, więc postanowiłam go przenocować. Brązowooki bez słowa wdrapał się na łóżko i położył obok mnie. Poczułam jak jego dłonie oplatają mój pas.
- Kocham cię okej? – szepnął mi do ucha jednocześnie całując mnie w szyję. – Będzie dobrze.

- Justin! Cholera wstawaj – warknęłam zła, gdy chłopak ani drgnął. Zbliżała się siódma rano, co oznaczało, że moja mama zaraz wstanie i będę musiała zbierać się do szkoły.
- Co jest? – mruknął, gdy z całej siły uderzyłam go poduszką w twarz. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, ponieważ chłopak odwrócił się a ja poleciałam na plecy. Wzdychając poczułam jak jego ciało się podnosi. Po chwili nachylił się nade mną i z cwanym uśmiechem przygryzł dolną wargę. – Nie musisz mnie budzić aż tak wulgarnie, wystarczył zwykły buziak – zaśmiał się.
- Moja mama zaraz wstanie. Ruszaj się – odparłam przerywając jego zagrywki. Czy on zawsze miał dobry humor, gdy sytuacja akurat tego nie wymagała? Przewróciłam teatralnie oczami, gdy chłopak ani drgnął. Wręcz przeciwnie z fascynacją zaczął przyglądać się moim oczom. – Natomiast twoja mama cię zabije jak zobaczy, że nie ma cię w łóżku.
- I tak już jestem uziemiony – westchnął, na co się zaśmiałam. Boże jak oni mi działa dzisiaj na nerwy. Naprawdę. Gdyby nie przyszedł do mnie w środku nocy może wyspałabym się a jego osoba nie irytowałaby mnie tak bardzo.
- Ojej biedny Justinek. Wymyka się z domu, chociaż mamusia mu nie pozwoliła. Cóż za poświęcenie – zakpiłam sobie z niego, lecz po chwili pożałowałam tego gadania, ponieważ usta chłopaka idealnie ułożyły się na moich składając delikatny pocałunek.
 - Widzimy się w szkole – powiedział puszczając mi oczko. Chwila moment a jego postać zniknęła za drzwiami balkonowymi. Westchnęłam głośno. To jak na mnie działał zdecydowanie nie było normalne.
Musiałam, czym prędzej udać się do łazienki, ponieważ przez chłopaka zostało mi niecałe dwadzieścia minut na przygotowanie. Przecież Ivy mnie zabije, jeżeli kolejny raz się spóźnię. Nie mając czasu wzięłam z szafy zwykłą luźną bluzkę, jeansy i niebieskie tenisówki. Ubrałam się w to szybko, po czym zajęłam się swoją twarzą.

- Jesteście razem? – usłyszałam pytanie Ivy, gdy byłyśmy już w połowie drogi do szkoły. Spojrzałam na Davis zdziwiona śmiejąc się cicho pod nosem.
- Nie, to skomplikowane – odpowiedziałam, na co dziewczyna prychnęła.
- Tak, na pewno. Poświęcasz mu więcej czasu niż mi i nie wiesz? – zażartowała. Poruszyła temat, na jaki sama nie umiałam sobie odpowiedzieć i liczyła na nie wiadomo, co. Sama chciałabym umieć określić, co łączy mnie z Justinem.
- Pogadaj z Bieberem, bo to on nie wie, czego chce – sapnęłam zdenerwowana. Na szczęście powoli zbliżałyśmy się do szkoły, więc przyjaciółka nie kontynuowała tematu. W oddali zobaczyłam, że na parkingu stoi już czarne Camaro chłopaka. Brązowooki stał oparty o drzwi kierowcy a z jego ust wydobywał się dym papierosa. Jego czarna skurzana kurtka idealnie komponowała się z samochodem.
Ivy uśmiechnęła się do mnie znacząco, po czym machając mi poszła do szkoły. Westchnęłam. Just stał do mnie tyłem, więc miałam chwilę na ogarnięcie się. Gdy już nabrałam pewności podeszłam do niego.
- Witaj piękna – przywitał mnie całując mój nagi kark, co momentalnie wywołało ciarki na moim ciele. Chłopak zaśmiał się pod nosem, po czym potarł moje ręce, aby gęsia skórka zniknęła.
- Gotowy na dzień pełen niezapomnianych wrażeń w szkole? – zapytałam, na co on parsknął śmiechem.
- Z Tobą zawsze – odpowiedział łapiąc moją dłoń. Zarumieniłam się lekko. Potrafiliśmy się kłócić, on mógł mnie ranić, lecz ja cały czas mu wybaczałam.

Justin
- Muszę jechać coś załatwić. Wpadnę do Ciebie pod wieczór, okej? – powiedziałem do Ebony, gdy po ostatniej lekcji opuszczaliśmy już budynek szkoły. Musiałem pojechać do tego kolesia, który rozwalił mi lampę w samochodzie, bo sorry, ale nie będę płacił za to z mojej kieszeni skoro to nie była moja wina.
- Mogę jechać z Tobą? – zapytała przytulając się do mnie. Wzruszyłem lekko ramionami, ponieważ nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. – Chociaż w sumie za pół godziny muszę odebrać brata ze szkoły, więc lepiej pojadę do domu. Pa – powiedziała, na co pocałowałem ją w policzek.
- Do zobaczenia – odpowiedziałem. Wsiadając do samochodu odpaliłem papierosa. Dziewczyna zniknęła mi z pola widzenia, więc mogłem już spokojnie odjechać.
Skierowałem się pod adres, który został mi podany tamtej nocy. Po dwudziestu minutach byłem już na miejscu. Zajechałem pod mały żółty budynek z namalowanym czarnym tygrysem obok drzwi. Wysiadłem z samochodu. „Tiger Boxing Gym”.
Wchodząc do środka pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to ring stojący na środku. Po bokach były różne sprzęty, na których trenowało kilka osób. Wszedłem głębiej. Rozglądnąłem się dookoła. Chłopak, którego poszukiwałem akurat walczył. Podszedłem, więc bliżej nie przestając oglądać miejsca, w którym się właśnie znajdowałem. Na jednej ze ścian widniał duży cytat. Przeczytałem go.

Powiem Ci coś, co już pewnie wiesz. Świat to nie tylko słońce i tęcza, to obrzydliwe miejsce. Choćbyś był bardzo twardy świat rzuci Cię na kolana i nie da Ci wstać. Nikt ci tak nie dokopie jak samo życie. Wali mocno, ale chodzi o to ile zdołasz znieść i żyć dalej, ile ciosów zdołasz przetrwać. Na tym polega zwycięstwo. Jeśli wiesz ile jesteś wart to bierz, co twoje, ale zbieraj też ciosy i nie wytykaj palcami mówiąc, że nie osiągasz sukcesu przez tego czy tamtego. Tak postępują tchórze a Ty nie jesteś jednym z nich. – Rocky Balboa

Potrząsnąłem lekko głową. Te słowa brzmiały jakby były tu specjalnie dla mnie. W jednej chwili zrobiło mi się dziwnie duszno i gorąco. Jakby ktoś chciał przekazać mi jakąś cenną informację. Wsadziłem ręce do kieszeni.
- Już myślałem, że nie przyjedziesz – usłyszałem po chwili. Podniosłem swój wzrok do góry.
- Ktoś musi naprawić mi tą lampę – odpowiedziałem, na co brunet zaśmiał się. Ciało chłopaka było wyrzeźbione jeszcze lepiej niż moje. Długo musiał trenować, aby to osiągnąć.
- Poczekaj przebiorę się i zobaczymy, co da się zrobić. Rozglądnij się – powiedział odchodząc w stronę jednych z drzwi, w których jak podejrzewam znajdowała się szatnia. Usiadłem sobie na ławce. Siedziałem bezczynnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Chłopak wrócił po jakimś kwadransie.
- Fajnie tu macie – skwitowałem stając koło niego. Skierowaliśmy się do wyjścia.
- Tak w ogóle to Hugo jestem – przedstawił się jednocześnie wkładając torbę treningową do bagażnika swojego Mustanga Shelby.
- Justin – odpowiedziałem ściskając jego dłoń. Po chwili wsiedliśmy do swoich wozów, po czym ruszyłem za Hugo abyśmy po dwudziestu minutach mogli znaleźć się pod warsztatem samochodowym.

~*~

Tekst pisany pochyłą kursywą to był sen Ebony, gdyby ktoś nie ogarnął :)
Justin zaczyna się coraz bardziej rozkręcać. 
 Bardzo się cieszę, że moje opowiadanie przypadło do gustu tak dużej ilości osób. Pisanie dla Was sprawia mi dużo radości

Tutaj możecie zapoznać się z kolejnym nowym bohaterem: klik.



sobota, 16 marca 2013

9. You're an asshole.




Piątek, godzina 22. Przedmieścia Los Angeles – opuszczone tereny. 

                  Ciśnienie w moich żyłach, temperatura mojego ciała gwałtownie się podniosły, gdy tylko zajechałem na miejsce. Przypomniało mi się całe moje życie w Atlancie. Wszystko, od czego próbowałem uciec wróciło. Wiem, że gdybym ponownie uzależnił się od wyścigów to zrujnowałbym sobie całe życie. W dodatku matka pewnie wysłałaby mnie do jakiejś szkoły wojskowej i straciłbym kontakt z Ebony. A więc jedyne, co się liczyło to wygranie tej cholernej kasy dla Dragona i skończenie z nim raz na zawsze.
- Obstawiłem na ciebie niezłą sumkę a więc postaraj się – usłyszałem za plecami, gdy wsiadałem do auta, które facet mi wystawił. Pierwszy raz widziałem tą trasę, pierwszy raz jechałem tym samochodem, więc moje szanse nie były zbyt ciekawe. Ścigając się w Atlancie znałem wszystkie tory i miejsca a słabości każdego z kierowców potrafiłem wymienić nawet przez sen.
Musiałem dać z siebie wszystko, ale w środku siebie miałem jakąś blokadę, która nie pozwalała mi na najmniejszy ruch. Moje myśli były tak rozproszone, że nie potrafiłem się skupić. Przed oczami mignęła mi zielona flaga oznaczająca początek wyścigu. Odruchowo wcisnąłem gaz.
Zawsze było ryzyko, że tym razem możesz nie dojechać na metę. Coś ci się stanie i już nigdy tego nie cofniesz. Ktoś może przez ciebie zginąć. Dlaczego byłem aż takim kretynem, że się w to wplątałem?
Dojechałem, jako pierwszy jednocześnie zostawiając innych uczestników daleko w tyle. Nie czekałem na żadne fanfary, oklaski czy gratulacje. Powolnie, aby nie rozjechać nikogo podjechałem do Dragona opuszczając w tym czasie szybę.
- Widzisz jednak umiesz się wywiązać z danej obietnicy – powiedział śmiejąc się pod nosem. Wysiadłem z jego samochodu trzaskając lekko drzwiami. Jak mogłem się nie wywiązać skoro jeszcze dwa dni temu groził?
- Dasz już mi i moim bliskim święty spokój? – zapytałem wsadzając ręce do kieszeni. Brunet udał, że zastanawia się chwilę.
- Nie jestem tego do końca pewien, okaże się jeszcze – odpowiedział kolejny raz parskając śmiechem a na jego twarzy pojawił się ten chory perfidny uśmiech.
- Nie chcę cię więcej widzieć – warknąłem odchodząc.
- Mi też miło robi się z tobą interesy! – krzyknął za mną, na co pokazałem mu środkowy palec, po czym wsiadłem do swojego Camaro.
Miałem to już za sobą. Udało mi się, może chłopak, chociaż na jakiś czas da mi i Ebony święty spokój. Moje życie jest popaprane. Czasami siadałem i nadzwyczajnie w świecie nie wiedziałem, co mam dalej zrobić. Za każdym razem wpakowywałem się w coraz większe bagna i z trudem z nich wychodziłem. Matka cały czas miała i ma nadzieję, że Los Angeles mnie odmieni, ale czy to nie za duże życzenie? Przecież jedna głupia przeprowadzka nie może zmienić człowieka na dobre, prawda?
Byłem cholernym tchórzem. Nie potrafiłem pokazać swojego prawdziwego ja. Broniłem matki jak nikt w świecie, nie chciałem żeby jej się coś stało tak jak i reszcie osób, które są dla mnie ważne. Teraz do tego doszła też Ebony, na której sam nie wiem, czemu ale strasznie mi zależy, ponieważ przez ten krótki okres dziewczyna pokazała mi, że mogę być szczęśliwy. Ale ja chowałem większość swoich emocji pod grubym płaszczem wrednego typa, którego nie obchodzą uczucia innych. Prawda jednak była taka, że potrafiłbym zrobić wszystko byleby tylko kogoś ochronić.
Od zawsze też zastanawiałem się nad swoją przyszłością. Jak będzie wyglądało moje dorosłe życie? Czy założę rodzinę? Czy będę miał żonę, dzieci? I czy będę miał, za co ich utrzymać? A może zostanę starym samotnym łajdakiem, który upija się, co noc w tanim hostelu? Nie wiedziałem tego. W dodatku byłem pewien, że mój pokręcony charakter nie pozwoli mi na stały związek a co dopiero na małżeństwo.
Tym czasem żyję chwilą. Tym, co mnie otacza i tym, co mam. Wykorzystam te chwile jak najlepiej i nie pozwolę już sobie na żadne nie potrzebne wybryki. Tak, w tym momencie Justin Bieber w końcu powiedział coś mądrego.

- Justin! – usłyszałem nad głową, lecz wcale nie miałem zamiaru wstawać. – JUSTIN! – matka krzyknęła mi wprost do ucha. Ignorując ją przykryłem się kołdrą po sam czubek głowy, lecz po chwili poczułem jak w jednej sekundzie pościel jest ze mnie zrzucana.
- Co Ty sobie myślisz do cholery? Nie chodzisz cały tydzień do szkoły, znikasz na całe dnie i noce. Miałeś się zmienić a tymczasem stajesz się coraz gorszy. W ogóle może powiedz mi jeszcze, że tutaj też znalazłeś sobie jakieś nielegalne wyścigi i dlatego wychodzisz gdzieś po nocach, hm? JUSTIN! – słuchałem jej porannego kazania udając, że nadal śpię. Zacząłem marznąć, ponieważ kochana Pattie ściągnęła ze mnie kołdrę a ja spałem w samych bokserkach.  
- O co ci chodzi? – zapytałem zaspany mrużąc lekko oczy. Czy ja czasem zeszłej nocy nie wspominałem, że matka dużo dla mnie znaczy? Tak, ale konfrontacje z nią nigdy nie należały do przyjemnych.
- Może zapisz się na jakieś zajęcia dodatkowe, co? Będziesz miał gdzie rozładować emocje – powiedziała zaplatając ręce na piersiach. Spojrzałem na nią zażenowany. W tym momencie mój telefon leżący na szafce obok łóżka zaczął wibrować. Podniosłem go i odczytałem wiadomość, którą przysłała mi Ebony.
- Daj mi spokój – warknąłem zły, gdy ta tupała nogą wyczekująco. Odpisałem Crawford, że przyjadę do niej po południu, gdy skończy już lekcje, po czym wróciłem do rozmowy z rodzicielką.
- Zacznij odnosić się do mnie z szacunkiem i proszę ogarnij się Justin. Masz już osiemnaście lat a zachowujesz się jak dziecko. Dobrze, że chociaż poznałeś tą całą Ebony może dzięki niej wyjdziesz na jakichś ludzi – powiedziała opuszczając mój pokój. Walnąłem mocno głową o poduszkę jednocześnie głośno wzdychając. Ten poranek nie mógł zacząć się lepiej.

Około siedemnastej pojechałem do szatynki. Dziewczyna siedziała w domu sama z bratem, więc postanowiliśmy ten czas spędzić razem.
Zapukałem lekko do drzwi jednocześnie poprawiając swoją czapkę. Po chwili byłem już w środku. Przytuliłem brązowooką na powitanie następnie świdrując ją wzrokiem. Miała na sobie niebieską bluzę, która lekko odkrywała jej brzuch nie wspominając nawet o obcisłych legginsach. Wyglądała strasznie seksownie.
- Chodź będziemy robić naleśniki – powiedziała uśmiechając się, po czym pociągła mnie za rękę w stronę kuchni. Pomagałem dziewczynie smażyć placki. W międzyczasie rozmawialiśmy o głupotach.
- Cześć – powiedziałem do chłopca, który wszedł do kuchni i zajął miejsce obok mnie na wysokim krześle przy wyspie kuchennej.
- Austin – odpowiedział wystawiając w moim kierunku swoją prawą rękę. Młody był strasznie podobny do Ebony, więc nikt nie mógłby zaprzeczyć, że to nie jest jej brat.
- Justin – uśmiechnąłem się. Chłopak zabrał talerz wypełniony naleśnikami.
- Czemu tak na mnie patrzysz? – zapytała, gdy jej brat opuścił już pomieszczenie.
- Bo ładnie wyglądasz – puściłem jej oczko, na co ona spojrzała na mnie pytająco. Podszedłem do krzesła, na którym siedziała i nachylając się lekko objąłem ją w pasie.
- Kocham Cię – szepnęła w moją klatkę piersiową.
- Nie kochasz mnie – zaprzeczyłem jej słowom, na co ona kolejny raz spojrzała na mnie pytająco.
- Co? – zapytała mrużąc lekko oczy. Cały czas przytulałem ją do siebie. To nie był czas na takie słowa w dodatku dziewczyna nie powinna wypowiadać ich do mnie. Nie mogła tego robić.
- Ja na ciebie nie zasługuje. Będąc ze mną nie byłabyś szczęśliwa. Ebony Ty zasługujesz na lepszego chłopaka… - szepnąłem a jej oczy zaszkliły się lekko.
- Justin, o co ci chodzi? Powiedz mi prawdę – spuściłem wzrok. Nie chciałem jej krzywdzić, ale tak będzie lepiej. Nie możemy być razem. Nie jestem dla niej odpowiedni, ona jest za dobrą dziewczyną dla mnie. Ten związek byłby toksyczny.
- Nie chce cię krzywdzić - szepnąłem kolejny raz. - Pójdę już – dodałem widząc, że sytuacja zrobiła się krępująca a dziewczyna jest bliska płaczu. Ten wieczór był najgorszym w moim życiu. Spojrzałem na nią ostatni raz. Dotknąłem jej policzka, po czym bez słowa wyszedłem. Podchodząc do samochodu kopnąłem z całej siły w koło. Wsiadając zauważyłem, że szatynka stoi w oknie i przygląda mi się z rozpaczą.
- Jesteś bezuczuciowym dupkiem Bieber – warknąłem sam do siebie odjeżdżając z piskiem opon.

Usiadłem na jeszcze ciepłym piasku niedaleko brzegu. Słońce zachodziło a w pobliżu nie było żadnej żywej duszy. Dochodziła dwudziesta druga. W ręku trzymałem potężną butelkę whisky. Odkręciłem ją i duszkiem wypiłem kilka łyków. Wytarłem usta w rękaw, po czym przesunąłem daszek swojego full capa do tyłu.
Byłem idiotą krzywdząc ją tak. Zależało mi na niej a zamiast jej to powiedzieć to… dałem jej kosza? Tak, można tak to nazwać. Przed oczami cały czas miałem jej uśmiech. Ale zrobiłem to dla jej dobra. Wolałem skrzywdzić ją już teraz niż później, gdy bardziej by się zaangażowała. Przywykłem do jej osoby, chciałem z nią być, ale nie zasługiwałem na nią. Ona powinna mieć chłopaka, który będzie przy niej cały czas, będzie zabierał ją na randki i będzie mówił, że ją kocha. A ja narażałbym ją tylko na niebezpieczeństwo. Bo, co jeżeli pewnego dnia znowu wpakowałbym się w jakieś kłopoty i przeze mnie stałaby się jej jakaś krzywda? Nie wybaczyłbym sobie tego. Ja mogłem cierpieć, ona na to nie zasługiwała.
Zakręciłem butelkę, z której opróżniłem już ¾ zawartości. Byłem wstawiony a więc chwiejnym krokiem skierowałem się do auta. Rzuciłem szkło na siedzenie pasażera, po czym odpaliłem silnik. Zamrugałem kilkakrotnie rzęsami, ponieważ rozmazywał mi się obraz przed oczami. Wyjechałem na drogę. Przecież normalnie kontaktowałem ze światem a więc nie było nic złego w tym, że chciałem pojechać do domu zwłaszcza, że wcale nie miałem do niego daleko.
Nie pamiętam, kiedy ale na pewno dojechałem na miejsce. Po drodze do drzwi obrzygałem pół trawnika. Gdy dotarłem już pod drewniane wrota zacząłem szukać kluczy w kieszeniach. Nie mogłem ich znaleźć, więc zapukałem kilkakrotnie. Niestety dom był pusty, więc nawet nie miał mi, kto otworzyć. Obsunąłem się tyłkiem po drzwiach, po czym usiadłem na wycieraczce. Zmierzwiłem włosy w dłoniach i wziąłem głęboki oddech. Moje życie to jedna wielka katastrofa. Nagle jak na złość w mojej głowie zaczęły pojawiać się wszystkie wspomnienia związane z Ebony. Widziałem to wszystko przed moimi oczami i nie mogłem przestać. Cholera chciałbym mieć ją teraz przy sobie.


 -Poniedziałek-

Wcale matka nie dała mi aresztu domowego za to, że się upiłem. Wcale nie wyglądałem jak chodzące zło. W dodatku Ebony nie odbierała ode mnie telefonów. Po prostu olała mnie, choć wcale jej się nie dziwie po tym, co powiedziałem. Czuję się jak skończony idiota i debil.
Bezszelestnie wszedłem na pierwszą lekcję, którą był angielski. Kochałem te dni, w których już od rana mogłem podziwiać jej uśmiech, ale wiedziałem, że dzisiaj nie będzie już tak kolorowo. Bałem się konfrontacji z szatynką. Ja bezuczuciowy, wredny i pyskaty drań bałem się małej, chudej brązowookiej postaci.
Siedzieliśmy w kompletnej ciszy. Całą lekcję myślałem nad tym jak zacząć rozmowę, gdy w końcu zadzwonił dzwonek. Dziewczyna, czym prędzej opuściła salę. Pobiegłem za nią.
- Ebony! – krzyknąłem łapiąc jej dłoń, którą momentalnie wyrwała. – Daj mi to wyjaśnić. Nie chciałem cię zranić. Po prostu nie możemy być razem, nie chcę ryzykować, że przeze mnie coś ci się może stać. Poza tym nie umiałbym o ciebie zadbać tak jak na to zasługujesz…
- To w takim razie, po co tu stoisz? Skoro nie jesteś mnie wart to zostaw mnie w spokoju. Mogłeś powiedzieć mi to na początku a nie robiłeś mi nadzieję. Jesteś dupkiem – warknęła zła ledwo powstrzymując się od łez. Chciałem ją przytulić, pokazać, że naprawdę mi na niej zależy, ale się boję, lecz ona odeszła, czym prędzej mogła jednocześnie zostawiając mnie samego na środku korytarza.
Zraniłem ją. Zraniłem jej uczucia. Jak mogłem być taki podły?
Wytrwałem do ostatniej lekcji, choć było to nie lada wyzwaniem. Gdy wybił już dzwonek oznajmiający koniec edukacji wyszedłem, czym prędzej ze szkoły. Stanąłem obok swojego samochodu, po czym dyskretnie odpaliłem papierosa. Gdyby któryś z nauczycieli mnie teraz przyłapał miałbym przerąbane do końca roku szkolnego. Choć w sumie mi to zwisało. Nie mogli mi, przecież nic zrobić. Zaciągnąłem się najmocniej jak umiałem. W tym momencie ze szkoły wyszła Ebony. Wypuściłem dym.
- Podwieźć cię do domu? – zapytałem ściągając kaptur z głowy. Ona spojrzała na mnie z pogardą, po czym poszła dalej. – Ebony!
- Odwal się – warknęła. Rzuciłem papierosa, po czym przydepnąłem go mocno butem. Wsiadłem do samochodu, aby po chwili odjechać z piskiem opon.

Mimo uziemienia w domu wymknąłem się w środku nocy przez okno. Księżyc już dawno świecił na niebie a ja bezcelowo jeździłem po przedmieściach miasta. Nie mogłem zasnąć, nie mogłem się na niczym skupić. Moje życie było jakimś cholernym koszmarem. Niszczyłem wszystko, co miałem na swojej drodze. Paliłem mosty, niszczyłem drogi, nie miałem powrotu.
Jechałem przed siebie zastanawiając się, co mam dalej zrobić. Po chwili usłyszałem jak z piskiem opon sportowe auto wychodzi z za zakrętu, lecz nie wiedziałem, z którego. W tym samym momencie poczułem jak z ogromną siłą moje auto obraca się lekko. Ktoś wjechał mi w tył. Samochód, który tego dokonał zatrzymał się obok. Opuściłem szybę w dół.
- Stary, na co czekasz?! Nie wiesz, że jak pały wjeżdżają na nielegalny wyścig to trzeba uciekać? Ruszaj się, bo cię zgarną – krzyknął chłopak, który na oko był w moim wieku. – Podjedź jutro po południu na 708 N Gardner St to zobaczymy, co da się zrobić z tą lampą, w którą ci wjechałem! – dodał uśmiechając się lekko. Po chwili już go nie było, ponieważ odjechał z zawrotną prędkością.
Koleś naprawdę wydawał się spoko, ale fakt, że wjechał w mój wóz wyprowadził mnie z równowagi. Trzeba być kompletnym kretynem żeby nie zauważyć jadącego auta. Wysiadłem spokojnie, aby zobaczyć jak to wygląda.
Oglądałem dokładnie tylną lampę, gdy usłyszałem za sobą dźwięk syren policyjnych.
- Świetnie – mruknąłem zły. Po chwili stał już koło mnie funkcjonariusz policji.
- Co Pan tu robi z rozwaloną lampą? – spytał głupio przyglądając mi się. Westchnąłem. Czy on naprawdę jest taki tępy? Naprawdę ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałem były kłopoty.
- Zastanawiam się, czemu nie świeci – odpowiedziałem błyskotliwie a policjant spojrzał na mnie podejrzanie. Jeszcze zaraz stwierdzi, że coś brałem i będzie mnie tu sprawdzał.
- Przed chwilą kilka ulic dalej odbywały się nielegalne wyścigi, ty masz rozwaloną tylną lampę. Cóż za zbieg okoliczności – powiedział śmiejąc się pod nosem i pisząc coś w swoim notatniku. Po chwili siedziałem już na komisariacie.

Ebony

We wtorek rano przyjechał do nas znajomy taty. Dziwnie się czułam jedząc poranne śniadanie w towarzystwie Pana Longa, ale musiałam to jakoś ścierpieć. Był to facet o kilka lat starszy od mojego ojca, choć nie wyglądał na takiego. Był dobrze zbudowany, ponieważ z zawodu był policjantem.
- Dzisiaj w nocy znowu zorganizowali jakieś nielegalne wyścigi – usłyszałam pijąc sok pomarańczowy. Chris naprawdę lubił opowiadać o swojej pracy, co strasznie denerwowało, gdy się go już dłużej znało.
- I co złapałeś w końcu któregoś z tych gówniarzy? – zapytał mój rodziciel uśmiechając się szeroko.
- Tak, stał taki jeden niedaleko miejsca, w którym się ścigali z rozwaloną lampą to go zgarnąłem. Młody twierdzi cały czas, że nie miał z tym nic wspólnego, ale poinformowaliśmy już jego matkę, wiec zaraz wracam do pracy i może się dowiemy czegoś więcej – powiedział z dumą jakby rozstrzygał sprawę o morderstwo i był o krok od ustalenia zabójcy. Przewróciłam oczami teatralnie. W tym momencie Pan Long zwrócił się do mnie: - Ten typek jest z twojej szkoły, więc musisz uważać! Gadał coś tam, że dopiero, co tu się sprowadził, ale to wcale nie usprawiedliwia go od…
- Nie wie Pan jak on się nazywa? – przerwałam mu niegrzecznie, za co ojciec skarcił mnie wzrokiem. Ale ja dostałam nagłego olśnienia. Bo kto tu się wprowadził z Atlanty? No, kto? W jednej chwili poczułam jak moje ciśnienie wzrasta.
- Jakiś tam Bieber – odpowiedział mi z uśmiechem – Jego matka pracuje z Twoją żoną Joe – dodał.
- Justin Bieber!? – uniosłam się gwałtownie omal nie strącając z blatu talerza, na którym znajdował się mój posiłek. Obaj mężczyźni siedzący przy stole spojrzeli na mnie zdezorientowani.
- Tak, znasz go? – usłyszałam głos Pana Christophera. Pokiwałam głową twierdząco.
- Może mnie pan do niego zawieźć? Proszę – powiedziałam błagalnym tonem, ponieważ musiałam porozmawiać z Justinem. Wszystko było teraz jasne. Chłopak naprawdę miał kłopoty. W środku siebie czułam dziwną potrzebę wspierania go teraz nawet, jeśli okazałoby się, że jest jakimś cholernym przestępcą.

- Ebony? – zapytał zdziwiony jakby nie wierząc, że stoję naprzeciw niego. Westchnęłam zażenowana na samą myśl, iż chłopak spędził całą noc na posterunku policji.
- W co ty się do cholery wpakowałeś?! – warknęłam zdenerwowana nie owijając w bawełnę. Miałam dość tego jak mnie okłamywał. Nie był ze mną szczery i co najważniejsze zachowywał się jak dupek. Do tej pory próbowałam być wyrozumiała, ale teraz już mnie to przerosło. Jeżeli był jakimś pieprzonym kryminalistą to nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Nie wspominając nawet o tym, co niedawno mi powiedział.
- W nic. Ebony to, że tu jestem to czysty przypadek… - powiedział tupiąc nogami ze zdenerwowaniem. Położyłam ręce na stole, po czym przyglądnęłam mu się w skupieniu. Jego twarz był taka spokojna. Udawał twardego, ale ja wiedziałam, że taki nie jest. Zachowywał się jedynie jak skurwiel.
- Pewnie. Zamknęli cię na komisariacie, bo mieli taki kaprys! – krzyknęłam na niego. – Mam już dosyć Twoich gierek Justin. Masz szczęście, że aresztował cię znajomy mojego ojca, bo inaczej miałbyś nieźle przechlapane. Nawet, jeżeli znalazłeś się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze to nie obchodzi mnie to już. Cały czas mnie okłamujesz a ja nie mam już siły na udawanie, że się nie martwię.
- Ebony, cholera ani razu cię nie okłamałem! Po prostu nie chcę abyś wiedziała, w co się wpakowałem. Gdybyś znała moją przeszłość na pewno nie pozwoliłabyś mi się do siebie zbliżyć – szepnął nerwowo stukając palcami w stół. Naprawdę miałam teraz ochotę rzucić mu się w ramiona i przytulić go mocno, ale nie mogłam tego zrobić. Musiałam pokazać, że jestem silna, że wcale się od niego nie uzależniłam. Moje uczucia były mieszane. Z jednej strony mi na nim zależało z drugiej za często mnie krzywdził.
- Jesteś wolny. Kluczyki do auta możesz odebrać przy wyjściu z komisariatu. Po za tym twoja mama powinna tu być za moment – powiedziałam mu kierując się do wyjścia. On wstał gwałtownie, po czym poczułam jego rękę łapiącą za moją dłoń. – Następny razem już ci nie pomogę.
- O co ci chodzi? Daj mi to wszystko wytłumaczyć! – krzyknął przyciskając mnie do ściany. Pocałował mnie lekko w szyje. – Kocham cię, rozumiesz? I nigdy cię nie okłamałem.
- Jeżeli będziesz chciał powiedzieć mi w końcu prawdę to wiesz gdzie mnie szukać – szepnęłam jednocześnie opuszczając pomieszczenie.
Z tego, co pamiętam to jeszcze kilka wieczorów wcześniej mówił mi coś całkiem innego. Że go nie kocham, że nie powinniśmy być razem a teraz sam wyznaje mi miłość? Ktoś tu się powinien leczyć Panie Bieber.


~*~ 

Uczucia Justina nieco wariowały w tym rozdziale, prawda? Ale to dopiero początek. 
Przepraszam za wszystkie wulgarne słowa, które się ukazały, ale bez nich rozdział byłby za 'słodki' :)

Dziękuję za te wszystkie miłe komentarze pod ostatnim rozdziałem, jesteście wspaniałe :*