Wchodząc za Hugo do warsztatu samochodowego poczułem jak
przytłaczają mnie zapachy starego metalu, spalenizny i benzyny. Warsztat
znajdował się w starym magazynie, co jeszcze bardziej pogarszało sytuację.
Westchnąłem głośno.
- To jest Michael, najlepszy mechanik w okolicy – Hugo z
uśmiechem przedstawił mi swojego kolegę. Napakowany, wytatuowany i wysoki facet
wystawił w moim kierunku swoją prawą rękę.
- Justin – powiedziałem witając się z nim. Rzuciłem okiem na
resztę budynku. Wszędzie stały jakieś samochody, wraki i narzędzia. Gdzieniegdzie
można było dostrzec kilku innych kolesi, którzy zawzięcie majsterkowali przy
pojazdach. Musieli mieć tu dużo roboty.
- A, więc co was do mnie sprowadza? – zapytał Michael
odkładając swój ogromny klucz francuski na blat stojący niedaleko nas.
- Trzeba naprawić koledze lampę w jego Camaro – wytłumaczył
mu brunet, na co drugi pokiwał głową twierdząco. Wyszliśmy, więc z powrotem na,
zewnątrz aby mechanik mógł zobaczyć uszkodzony tył mojego wozu.
- Do wieczora powinno być gotowe – powiedział Michael, na co
mu przytaknęliśmy. Facet zabrał mój wóz, po czym zniknął we wnętrzu magazynu. W tym momencie poczułem się niepewnie. Może oni po prostu mnie wkręcają, bo
przecież nic o nich nie wiem i gdy tu wrócę po moje kochane autko jego już nie
będzie. Tak samo jak tego całego Michaela. Jeżeli jednak tak się stanie to obiecuję,
że gorzko mi za to zapłacą.
- Chodź stary, pojedziemy coś zjeść – usłyszałem głos Hugo.
Zająłem miejsce pasażera w jego wozie, po czym odjechaliśmy.
- Jak długo trenujesz boks? – spytałem po dłuższej chwili
milczenia. Chłopak przyciszył radio i spojrzał na mnie. Poczułem się jakbym
miał zaraz oberwać za to, że go o to zapytałem.
- Trzy lata – odpowiedział nie spuszczając wzorku z drogi.
Przytaknąłem mu.
- Słyszałem o tobie – zaczął, na co posłałem mu pytające
spojrzenie. – Że się ścigasz. Podobno Dragon jest na ciebie nieźle wkurwiony,
bo jesteś pierwszą osobą, która mu się postawiła. Musisz mieć duże jaja skoro
to zrobiłeś. On nie odpuszcza tak łatwo – powiedział śmiejąc się pod nosem.
- Najwyraźniej nie jest taki groźny jak mu się wydaje –
uśmiechnąłem się również. Akurat zajechaliśmy na miejsce. Wysiadłem z wozu, po
czym weszliśmy do typowej knajpy przydrożnej połączonej ze stacją paliw.
Wszędzie gdzie tylko było to możliwe mój wzrok napotykał obrusy i dodatki w
czerwono-białą kratę. Chyba dostałem oczopląsu. W dodatku ten zapach spalonych
frytek unoszący się w powietrzu.
- Cheeseburgera, frytki i dużą colę – Hugo złożył zamówienie,
gdy kelnerka podeszła do naszego stolika. Jej wygląd przyciągnął moją uwagę. Miała
długie brązowe włosy, duże oczy i śliczny uśmiech. Jeden z guzików uniformu
odpiął jej się, co umożliwiało podziwianie jej krągłych piersi z jeszcze lepszej
perspektywy.
- To samo, co kolega – odparłem, gdy przyszła moja kolej.
Przesłałem jej szczery uśmiech, który ona odwzajemniła. Gdy zapisała już nasze
zamówienia zabrała ze stolika menu, po czym odwróciła się i skierowała w stronę
kuchni. Miała ogromny, kształtny tyłek. Zaśmiałem się pod nosem.
- Niezła – usłyszałem, gdy kelnerka zniknęła już z naszego
pola widzenia. Uśmiechnąłem się do towarzysza. W tym samym momencie usłyszałem
jak ktoś wchodzi do baru jednocześnie mocno trzaskając drzwiami. Mimo, że ludzi
nie było zbyt dużo to w jednej sekundzie wszyscy umilkli. Odwróciłem się lekko
do tyłu, aby zobaczyć, kto rozsiewa taki strach.
- Kto to? – zapytałem Hugo, lecz ten nie odpowiedział.
Siedział a swój wzrok miał wlepiony w kolesia, który zagościł w budynku.
Odwróciłem się jeszcze raz. Facet szedł w naszą stronę a za nim podążał drugi.
- Kurwa – przekleństwo wydobyło się z ust Hugo. Wstał
zaciskając pięści. W tym momencie byłem naprawdę zdezorientowany.
- Co ty tu robisz Randle? – chłopak zaśmiał się stając przy
naszym stoliku. Co tu się dzieje? Kim do cholery są ci kolesie? Znowu
wpakowałem się w jakieś gówno. Brawo, po prostu brawo Bieber.
- Czego chcesz Collins? Jeszcze ci mało? – przyglądałem się
ich wymianie słów kompletnie nie wiedząc, o co chodzi. Jestem mistrzem w
znajdowaniu się w różnych dziwnych sytuacjach. – Szkoda, że nie byłeś taki
cwany jak przystawiałem ci lufę do skroni!
- Naprawdę myślisz, że się ciebie boję? Moi ludzie mogą cię
sprzątnąć za jednym kiwnięciem palca i nic na to nie poradzisz – prychnął ten
drugi.
- Spróbuj mnie dotknąć a nawet Twoi ludzie ci nie pomogą –
usłyszałem i w tym momencie zaczęła się walka. Rzucili się na siebie z
pięściami. Wstałem, aby ich powstrzymać, lecz nie było mi to dane, ponieważ
poczułem jak mój nos zaczyna szczypać i krwawić. Rzuciłem się z pięściami na
pomagiera tego całego Collinsa. Jednym uderzeniem powaliłem go na podłogę i
zacząłem okładać pięściami.
- Łapy trzymaj przy sobie skurwielu – warknąłem podnosząc się,
gdy chłopak nie miał już siły, aby oddać cios.
- Spadamy Bieber – Hugo pociągnął mnie lekko za ramię do
wyjścia. Opuściliśmy lokal i czym prędzej wsiedliśmy do jego Mustanga.
- Kurwa, co to miało być?! – huknąłem, gdy odjechaliśmy.
Randle spojrzał na mnie, po czym prychnął.
- Naprawdę chcesz się w to wpieprzać? – powiedział opanowany. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki paczkę papierosów.
- Chcesz? – zapytałem uprzejmie kierując ją w jego stronę.
- Pojebało cię? Nie waż się palić w moim aucie! – krzyknął
na mnie, na co się zaśmiałem. Boże, co on sobie myśli? Jakiś kutas zaczyna go
lać w tym barze a on sobie jeszcze myśli, że jest nie wiadomo, kim. Sorry stary,
ale nie.
- Nawet mnie nie wkurwiaj – burknąłem odpalając fajkę.
Zaciągnąłem się. Przytrzymałem dym w moich płucach, co odprężyło mnie lekko.
Wypuściłem. Dzięki ci boże, naprawdę moim marzeniem od zawsze było wpakować się
pomiędzy jakichś wytatuowanych kolesi z gangów.
- Brian Collins, chłoptaś Dragona. Zajmuje się wszystkimi
brudnymi interesami na mieście, podczas gdy Dragon obstawia kolejne wyścigi –
powiedział po chwili, gdy zdążyłem spalić już całego papierosa. Wywaliłem go
przez okno a on kontynuował. – Nie wiem czy wiesz, ale LA dzieli się na dwie
grupy ludzi. Na tych, którzy boją się Collinsa i na tych, którzy boją się mnie.
- Ścigałem się dla Dragona, nie chcesz mnie teraz zabić? – zażartowałem,
choć wcale nie było mi do śmiechu. Najpierw wyścigi teraz jakieś mafie. Cholera
ja to umiem dobrać sobie towarzystwo.
- Nie, bo wiem, że wcale nie chciałeś dla niego jechać. Tak
w ogóle to niezły łomot spuściłeś jego chłoptasiowi. Trenujesz coś?
- Nie, kiedyś chodziłem na siłownię – odpowiedziałem a on
zaśmiał się pod nosem.
- W stójce dobrze ci szło, masz dobrą gardę, ale parter nie
był już tak samo fascynujący – powiedział, na co tym razem ja się zaśmiałem.
Jakiś facet zaczyna mnie przez niego bić a on jeszcze wygrania mi, kiedy źle
boksuje. – Przyjdź jutro do mnie na ring to pokaże ci kilka sztuczek.
Po odebraniu samochodu z warsztatu miałem pojechać do Ebony,
ale za nim to zrobię muszę udać się do domu. Miałem zamiar się ogarnąć i
przebrać po całym dniu.
- Nie powinieneś skończyć lekcji jakieś cztery godziny temu?
– usłyszałem wchodząc do domu. Matka czekała na mnie z rękami skrzyżowanymi na
piersiach. Nie odpowiedziałem, więc zaczęła tupać nogą wyczekująco.
- Musiałem załatwić coś na mieście – powiedziałem drapiąc
się po karku.
- Kłamiesz, gdy tak robisz – odpowiedziała wskazując na mnie
palcem. Zaczęło się.
- Cholera, nie kłamie! – warknąłem zły. Poszedłem do kuchni
żeby się czegoś napić. Już myślałem, że będę miał spokój, gdy matka postanowiła
pójść za mną.
- Wystarczyło napisać, że się spóźnisz – rzekła, gdy
chowałem już pustą szklankę do zmywarki.
- Jadę zaraz do Ebony. Proszę zameldowałem się, pasuje? –
burknąłem kierując się tym razem w stronę schodów. Jeżeli teraz też pójdzie za
mną do pokoju to obiecuję, że chyba szlag mnie trafi.
- Masz karę,
pamiętasz? – usłyszałem za nim zdążyłem się w ogóle ruszyć. Zacząłem się śmiać pod
nosem.
- To znaczy, że nie mogę robić projektów do szkoły? –
zapytałem kłamiąc. Miałem nadzieję, że Pattie odpuści i pozwoli mi jechać do Ebony,
bo ostatnią rzeczą było to żeby jeszcze szatynka się na mnie obraziła za to, że
nie dotrzymałem obietnicy.
- Skoro musicie coś razem zrobić to niech ona przyjedzie do
ciebie. Masz karę – powiedziała z naciskiem na ostatnie słowa. Prychnąłem.
- Mogę, chociaż po nią pojechać?! – krzyknąłem, gdy
rodzicielka poszła do salonu. Nie usłyszałem nic w odpowiedzi, więc uznałem to,
jako zgodę. Wyciągnąłem, więc telefon i napisałem do dziewczyny, że przyjadę po
nią za jakieś trzydzieści minut, po czym poszedłem na górę.
- Jak coś to musimy zrobić projekt do szkoły – uprzedziłem Ebony,
gdy tylko wsiedliśmy do mojego auta.
- Okej – odpowiedziała śmiejąc się. Do domu zajechaliśmy w
ciszy. Weszliśmy na górę do mojego pokoju, po czym położyliśmy się na łóżku.
Objąłem Ebony ramieniem.
- Jakie plany na piątek? – zapytałem nie wiedząc, o czym
moglibyśmy porozmawiać. Milczenie w sumie mi nie przeszkadzało, ale było trochę
krepujące.
- Nie wiem jeszcze – powiedziała uśmiechając się lekko – Może się gdzieś wybiorę, ale najpierw muszę przeżyć jutrzejszy czwartek.
- Pójdziesz zaszaleć? – zażartowałem śmiejąc się, na co ona
odparła mi z poważną miną:
- Wypiłabym coś mocniejszego – odpowiedziała puszczając mi
oczko. Byłem zachwycony widząc jej uśmiech, to, że była teraz, choć trochę
szczęśliwa i przy mnie nie musiała się niczym martwić.
- Oh, to będę musiał iść z tobą żeby cię pilnować – rzekłem
wcale w tym momencie nie żartując. Nie mogłem pozwolić by zrobiła sobie coś
głupiego pod wpływem alkoholu. Wiem jak to jest, więc ktoś trzeźwy, kto
odprowadzi ją do domu na pewno się przyda.
- Justin? – usłyszałem po chwili jej cichy głos. Spojrzałem
na nią z troską.
- Hm? – powiedziałem oblizując usta.
- Niech zostanie tak jak jest, okej? Nie róbmy nic na siłę –
powiedziała. Widziałem, że denerwowała się lekko. Na początku nie wiedziałem, o
co dokładnie jej chodziło, lecz po chwili domyśliłem się, co miała na myśli.
Westchnąłem. – Wszystko się samo jakoś ułoży.
Dodała, lecz nie odpowiedziałem jej nic. Pozostawiłem to bez
komentarza, przez co pokój wypełniła cisza. Dziewczyna bardziej się we mnie wtuliła, więc objąłem ją mocniej. Chciałem, aby ta chwila trwała jak najdłużej,
ponieważ czułem wtedy, że mogę ją chronić przed wszystkim i nic jej się przeze
mnie nie stanie.
- Muszę się już zbierać. Już późno – powiedziała zerkając na zegarek, który pokazał się na wyświetlaczu jej telefonu.
Westchnąłem kolejny raz.
- Nie możesz zostać jeszcze trochę? – poprosiłem, na co ona
pokiwała głową przecząco i zaczęła się zbierać.
- Jestem zmęczona – wymruczała prawie, że pod nosem. Również
wstałem z łóżka.
- Odwiozę cię – zakomunikowałem szukając kluczyków do
samochodu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że mam je przecież w kieszeni spodni,
na co brunetka zaśmiała się cicho.
- Jutro to nadrobimy – powiedziała uśmiechając się szczerze,
po czym wyszliśmy z pokoju. Zaprowadziłem ją do auta, odwiozłem do domu, po
czym wróciłem z powrotem do siebie.
Następnego dnia wyszedłem z domu z samego rana. Oczywiście
matce powiedziałem, że wybieram się do szkoły, co nie było ani trochę prawdą,
ponieważ tak jak umówiłem się z Hugo pojechałem potrenować z nim boks. Czułem,
że to jest to, czego teraz potrzebuje. Miałem nadzieję, że chociaż jeden
trening mnie uspokoi i pomoże w ogarnięciu samego siebie.
Wszedłem na siłownie. W środku roznosił się jedynie dźwięk
uderzanego worka treningowego. Momentalnie głosy ucichły a przede mną pojawił
się brunet.
- No siema stary. Przebieraj się i zaczynamy – powiedział
wskazując na szatnię. Przytaknąłem, po czym poszedłem przebrać się w swój
sportowy strój.
Na rozgrzewkę poskakałem trochę na skakance, zrobiłem kilka
skłonów, pompek i brzuszków. Gdy byłem już gotowy weszliśmy z Hugo na ring. Włożyłem
rękawice.
Po skończonym sparingu, gdy byłem już naprawdę zmęczony i
trochę poobijany postanowiłem pojechać po Ebony, ponieważ dziewczyna akurat
kończyła lekcje. Za nim to jednak zrobiłem wybrałem się do kwiaciarni.
Oparłem się o maskę samochodu, poprawiłem swoją skórzaną
kurtkę i przeczesałem ręką włosy. Bukiecik kwiatów, który kupiłem szatynce
schowałem za plecy, po czym czekając na nią zacząłem nucić jakąś pozytywną
melodię pod nosem.
- No hej piękna – powiedziałem, gdy dziewczyna w końcu
opuściła budynek i stanęła przede mną. Pocałowałem ją w policzek na przywitanie
i wręczyłem jej kwiatki.
- A to, z jakiej okazji? – zapytała uśmiechając się szeroko.
Odwzajemniłem uśmiech.
- Bez okazji – odpowiedziałem, na co brązowooka przytuliła
mnie mocno. – Musisz wracać już do domu? – spytałem. Ebony pokiwała głową przecząco,
więc wyminąłem ją i poszedłem otworzyć jej drzwi pasażera.
- Mamy dzisiaj jakieś święto? – zaśmiała się, gdy
odpaliłem już silnik. – Ale nie powiem, kwiaty śliczne. Dziękuje.
- Nie ma, za co – odpowiedziałem uśmiechając się. Przyśpieszyłem
trochę samochód, ponieważ wkurzała mnie wolna jazda, co nie umknęło uwadze
Ebony.
- Zwolnij trochę, śpieszy ci się? – powiedziała spoglądając
na licznik. Uśmiechnąłem się.
- Nie, po prostu nie lubię wolno jeździć. To takie… mało
seksowne – zaśmiałem się, po czym przygryzłem dolną wargę.
Myśląc o spędzeniu jutrzejszego dnia w szkole momentalnie
skręciło mnie w żołądku. Naprawdę ta placówka mnie odrzucała i nie
chciałem tam chodzić, bo wiedziałem, że i tak nic mnie tam nie nauczą. Bo
przepraszam bardzo, ale, po co mi znajomość algebry czy drugiej zasady dynamiki
Newtona? Tak samo ścigając się nie będę obliczał przyczepności kół jak i w
sklepie kupując jedzenie nie będę obliczał procentowej zawartości mięsa w
szynce. Brzmi bezsensu prawda? Też tak sądzę.
Przetarłem leniwie zaspane oczy, po czym rozciągnąłem się
ziewając. Słońce świeciło, ptaki ćwierkały aż chciało się wstawać. Dopóki nie
przypomniałem sobie, że spędzę pięć godzin w szkole pisząc w tym klasówkę z
historii i esej z angielskiego. Żyć nie umierać.
- Cholera – mruknąłem spoglądając na zegarek stojący koło
łóżka. Zapomniałem nastawić wczoraj budzik, przez co właśnie wybiła siódma
czterdzieści. Miałem dwadzieścia minut na szybkie ubranie się i dojechanie na
miejsce. Po szkole planowałem pojechać do Hugo, który obiecał pomóc mi w
kilku sprawach.
- Czekaj, muszę odebrać – powiedziałem, gdy razem z Randle
siedzieliśmy w jakimś barze obgadując różne sprawy a mój telefon zaczął
dzwonić. Na wyświetlaczu pojawiła mi się Ebony. – Hej.
- Justin… - powiedziała po chwili zdenerwowanym głosem. –
Nie przeszkadzam?
- Oczywiście, że nie – odpowiedziałem szybko słysząc, że
dziewczyna jest bliska płaczu a ja nie wiedziałem, dlaczego. – Co się stało?
- Bo ja wracałam do domu… I spotkałam tego Jasona, – gdy
tylko usłyszałem to imię moje ciśnienie gwałtownie wzrosło. Spojrzałem na Hugo,
który przyglądał mi się uważnie. Włączyłem telefon na głośnik. Dziewczyna
kontynuowała: - On zaczął coś tam gadać, że byłeś na komisariacie, jeżeli
pisnąłeś słówkiem to tego pożałujesz. Groził mi, że mi coś zrobi. Justin, co
się znowu dzieje?
- Dotknął cię, zrobił ci coś? – spytałem po chwili ciszy,
która zapadła. Miałem zaciśnięte pięści, nie mogłem wytrzymać tego, że Dragon
dopadł nawet Ebony. Byłem na siebie cholernie zły, że przeze mnie dziewczyna ma
teraz kłopoty.
- Nie, to znaczy złapał mnie na nadgarstek i na koniec mną szarpnął,
ale to nic takiego – szepnęła pociągając nosem. Wypuściłem powietrze z płuc
mając ochotę rozwalić teraz wszystko, co znajdowało się dookoła.
- Ebony gdzie teraz jesteś? – zadałem jej kolejne pytanie. W
tym momencie nie mogłem sobie wybaczyć tego, że naraziłem dziewczynę na
niebezpieczeństwo. Muszę rozprawić się z Bomerem raz na zawsze. Nie pozwolę mu
jej kolejny raz dotknąć.
- Jestem już u siebie w domu. Justin to nic takiego po
prostu chciałam ci powiedzieć, bo się wystraszyłam – usłyszałem w słuchawce jej
cichy szloch, co jeszcze bardziej mnie załamało.
- Dziękuję, że mi powiedziałaś. Przyjadę do ciebie tylko
muszę coś załatwić. Nie martw się, kocham cię, pa – powiedziałem i nie czekając
nawet na odpowiedź dziewczyny rozłączyłem się. Nie mogłem czekać. Mógł mi
grozić robić wszystko tylko nie dotykać Crawford.
- Justin nie podejmuj pochopnych decyzji – w mojej głowie
odbił się głos Hugo po tym jak wstałem jednocześnie waląc pięścią w stół.
- Zabiję go rozumiesz? Grozi mi, okej. Zwisa mi to, ale nie
pozwolę mu żeby straszył Ebony. Po cholerę ją w to miesza? To moja sprawa, że
nie chcę się ścigać – warknąłem zdenerwowany jak nigdy w życiu.
- On chce żeby Ebony była Twoją słabością. Myśli, że jak ją
zastraszy to wtedy ty się złamiesz i będzie miał cię na wyciągnięcie ręki –
wytłumaczył mi, lecz w tym momencie nie potrafiłem racjonalnie myśleć. – Ona
jest dla ciebie ważna prawda?
- Czuję, że nikt nigdy nie był dla mnie tak ważny –
szepnąłem pod nosem wychodząc z lokalu.
~*~
Dodaję rozdział tuż przed świętami, abyście mogły go spokojnie w wolnej chwili przeczytać :) Jednocześnie muszę powiedzieć, że mój tata wyjeżdża 1-szego kwietnia i zamierza zabrać mojego laptopa, więc nie wiem kiedy dodam kolejną notkę. Poza tym kwiecień będzie dla mnie strasznie pracowitym miesiącem, co jeszcze bardziej utrudnia sprawę.
W razie gdyby ktoś miał jakieś pytania lub chciał się coś dowiedzieć to zawsze może do mnie napisać.
Kontakt ze mną znajduje się w zakładce 'About'.
Zdrowych i pogodnych Świąt Wielkanocnych :*