„Wyjechałem na kilka dni, przekaż Ebony żeby się nie
martwiła. Justin”
Żeby się nie martwiła… Ale ja się martwię, ja się cholernie
martwię. Jak on mógł wyjechać na kilka dni od tak, bez słowa? Boże, byłam
kompletną idiotką. Przecież Hugo uprzedził mnie, że mam go pilnować w piątek a
ja kompletnie to olałam. I co z tego mam? Nie wiem, co dzieje się z moim
pieprzonym chłopakiem.
Dochodziła pierwsza w nocy a ja nadal siedziałam na łóżku w
dresach z telefonem pod ręką. Mimo iż telefon Justina był wyłączony, co chwilę
próbowałam się do niego dodzwonić. Przecież nie mógł tak bez słowa zniknąć
prawda? Coś musiało się stać.
Jestem wdzięczna moim rodzicom, że zgodzili się abym nie
poszła jutro do szkoły, bo chyba załamałabym się siedząc tam kilka godzin w
niepewności czy, aby Justin już nie wrócił.
Nasze pierwsze
spotkanie. Wpadłam na niego a on zapytał czy nie wiem gdzie jest sala od
matematyki. Cały czas pamiętam tego Justina z początków naszej znajomości. Był
przystojny, miał w sobie to coś, ale nikt nic o nim nie wiedział. Nikt się nim
zbytnio nie interesował a on wcale nie narzekał na brak kontaktów z
rówieśnikami. Tylko mi udało się go poznać.
Zaśmiałam się pod nosem, po czym spoglądnęłam na tapetę
mojego telefonu, na której widniała uśmiechnięta twarz Justina.
Nasze wspólne miejsce
na polskim. Spędzanie z nim czasu po szkole. Nasze rozmowy na czacie. Kolacja,
na którą chciał mnie zabrać, lecz nie dojechał a ja byłam na niego tak
strasznie wściekła.
Justin
Jeździłem starym kabrioletem po drogach, które znajdowały
się niedaleko naszej kryjówki. Nawet nie chcę wiedzieć jak bardzo Ebony jest na
mnie zła. Mam tylko nadzieję, że nic jej nie jest. Jestem dupkiem, bo
zostawiłem ją tak po prostu bez słowa, na każdym kroku ją krzywdzę.
Nie ma innej opcji, jutro muszę wrócić do LA.
Nie ma innej opcji, jutro muszę wrócić do LA.
- Zobacz na tą mapę ile nam jeszcze zostało –
poprosiłem. Ebony wyciągnęła ze schowka ogromny papier i zaczęła szukać na nim
jakichś wskazówek. - Nie chcę cię martwić, ale jakieś 10 mil temu powinniśmy
być na miejscu – powiedziała śmiejąc się a ja spojrzałem na nią zdziwiony.- Jak
to? To gdzie my jesteśmy? – zapytałem zdezorientowany. Taki dobry kierowca jak
ja zabłądził? To nie możliwe. Na początku pomyślałem, że dziewczyna po prostu
sobie ze mnie żartuje, lecz po chwili uświadomiłem sobie, że naprawdę już dawno
powinniśmy być na miejscu.
Na mojej twarzy pojawił
się uśmiech na wspomnienie naszej wycieczki. Nawet chwile jak tamta, spędzone w
jej towarzystwie były perfekcyjne.
Chwile, gdy musiałem ją ochronić przed Dragonem, chwile, gdy
byłem bezuczuciowym dupkiem wobec niej, chwile, w których ją krzywdziłem były
tymi złymi w naszym związku, ale mimo to ona nadal przy mnie była.
- Pewnie. Zamknęli cię na komisariacie, bo mieli taki
kaprys! – krzyknęła na mnie. – Mam już dosyć Twoich gierek Justin. Masz
szczęście, że aresztował cię znajomy mojego ojca, bo inaczej miałbyś nieźle
przechlapane. Nawet, jeżeli znalazłeś się w nieodpowiednim miejscu o
niewłaściwej porze to nie obchodzi mnie to już. Cały czas mnie okłamujesz a ja
nie mam już siły na udawanie, że się nie martwię.
Idealnie pamiętam ten moment.
Ebony wyciągnęła mnie z aresztu, bo ja jak zwykle wpakowałem się w kłopoty.
Tak bardzo bałem się, że ją
skrzywdzę, że nie dam jej tego, co potrzebuje i nie będzie ze mną szczęśliwa i
co? Cały czas tylko ją ranię. Ona daje z siebie wszystko a ja na każdym
kroku niszczę ten związek…
– Ona jest dla ciebie ważna prawda? - Czuję, że
nikt nigdy nie był dla mnie tak ważny – szepnąłem pod nosem wychodząc z lokalu.
Przyśpieszyłem
samochód chcąc, aby moje myśli i wspomnienia dotyczące Ebony znikły. Może, gdy
wrócę do Los Angeles to zabiorę ją na jakąś kolację lub wycieczkę albo kupię
jej coś ładnego w końcu zarobiłem pieniądze na tym całym gównie.
Cholera, miałem przestać o niej myśleć.
Cholera, miałem przestać o niej myśleć.
Ebony - wtorek.
„Przyjadę po ciebie o
osiemnastej. Tęskniłem”
Treść tego smsa
przeczytałam milion razy, uwierzcie mi. Gdy tylko na moim wyświetlaczu pojawiło
się ‘Justin’ miałam atak serca. Dzięki Bogu nic mu nie jest. To znaczy chodzi o
to, że na pewno jest żywy, nie wiadomo tylko jak z resztą.
Cała w skowronkach
pobiegłam do łazienki, aby się przygotować. Nie wincie mnie, byłam strasznie podekscytowana,
że po trzech dniach niepewności w końcu ujrzę mojego chłopaka. Oczywiście
najpierw nakopię mu do tyłka za zostawienie mnie, ale na razie odstawmy to na
boczny tor.
Siedziałam na łóżku z
napięciem czekając na przyjazd Justina. Po kwadransie mój telefon piknął co
oznaczało, że dostałam wiadomość. Wyciągnęłam go z torebki i odczytałam sms. Justin
napisał, że czeka przed domem, więc nie marnując czasu zeszłam na dół.
- Justin! - pisnęłam wsiadając do jego samochodu.
- Cześć kochanie - uśmiechnął się, po czym pocałował mnie w policzek.
- Gdzie byłeś? - spytałam, gdy chłopak odpalił silnik i wyjechał spod mojego domu.
- Czy to jest, aż takie ważne? Wróciłem, więc czy możemy po prostu spędzić razem miły wieczór? - odpowiedział wyraźnie zirytowany. Westchnęłam.
- Tak Justin, to jest ważne, bo się o Ciebie martwię - powiedziałam z naciskiem na ostatnie słowo, aby to do niego dotarło. Jego głupota mnie czasami zaskakiwała.
- Opowiem Ci to kiedy indziej, teraz o tym nie myśl okej? - burknął zatrzymując się na światłach. Nie odpowiedziałam tylko skrzyżowałam ręce na piersiach a głowę odwróciłam w stronę okna.
Za każdym razem dzieje się to samo. Ja zadaję mu pytanie a on mnie zbywa lub mówi "innym razem". Czasami mam ochotę go uderzyć, przywalić mu z całej siły, aby się otrząsnął.
Jechaliśmy w milczeniu następny odcinek drogi, gdy w pewnym momencie Justin zatrzymał się na obrzeżach miasta. Na niebie powoli się ściemniało, ponieważ jechaliśmy ponad godzinę. Chłopak zgasił samochód, po czym wysiadł i poszedł do bagażnika. Nie czekając dłużej również wysiadłam. Blondyn uśmiechnął się biorąc do ręki koszyk piknikowy. Zdziwiona stałam i wpatrywałam się w niego dopóki nie podszedł do mnie i nie złapał mnie za rękę. Uśmiechnięta poszłam za nim na tył jakiegoś budynku.
- Wejdź tu a potem na dach - Justin uśmiechnął się po czym podsadził mnie abym weszła na duży kontener z czego przeszłam na metalowy dach. Patrzyłam jak chłopak zrobił to samo tylko kilka razy sprawniej po czym znalazł się obok mnie.
- Jak pięknie - sapnęłam stojąc na krawędzi skąd rozciągał się piękny widok na Los Angeles na tle zachodzącego słońca. Po chwili poczułam jak ciepłe dłonie oplatają mnie w pasie. Odetchnęłam głośno, gdy jego delikatne usta weszły w kontakt z moją ciepłą szyją.
- Przepraszam - mruknął do mojego ucha powodując dreszcze na moim ciele.
- Nie cierpię tego, że nie potrafię się na Ciebie długo gniewać, to okropne - zaśmiałam się cicho, na co odpowiedział mi jego dwa razy głośniejszy śmiech. Po chwili blondyn odwrócił mnie przodem do siebie po czym gwałtownie wpił się w moje usta.
- Kocham Cię - jęknął pomiędzy pocałunkami.
Justin jak możesz? Jak możesz okłamywać własną dziewczynę? Przecież prędzej, czy później ona i tak się dowie, tak? Czy nie chciałbyś, aby dowiedziała się od Ciebie? Robisz bagno ze swojego życia. Czy nie wystarczająco już ją okłamałeś? Prawda powinna wyjść na jaw. Karma jest suką, pamiętaj Justin.
- Justin! - pisnęłam wsiadając do jego samochodu.
- Cześć kochanie - uśmiechnął się, po czym pocałował mnie w policzek.
- Gdzie byłeś? - spytałam, gdy chłopak odpalił silnik i wyjechał spod mojego domu.
- Czy to jest, aż takie ważne? Wróciłem, więc czy możemy po prostu spędzić razem miły wieczór? - odpowiedział wyraźnie zirytowany. Westchnęłam.
- Tak Justin, to jest ważne, bo się o Ciebie martwię - powiedziałam z naciskiem na ostatnie słowo, aby to do niego dotarło. Jego głupota mnie czasami zaskakiwała.
- Opowiem Ci to kiedy indziej, teraz o tym nie myśl okej? - burknął zatrzymując się na światłach. Nie odpowiedziałam tylko skrzyżowałam ręce na piersiach a głowę odwróciłam w stronę okna.
Za każdym razem dzieje się to samo. Ja zadaję mu pytanie a on mnie zbywa lub mówi "innym razem". Czasami mam ochotę go uderzyć, przywalić mu z całej siły, aby się otrząsnął.
Jechaliśmy w milczeniu następny odcinek drogi, gdy w pewnym momencie Justin zatrzymał się na obrzeżach miasta. Na niebie powoli się ściemniało, ponieważ jechaliśmy ponad godzinę. Chłopak zgasił samochód, po czym wysiadł i poszedł do bagażnika. Nie czekając dłużej również wysiadłam. Blondyn uśmiechnął się biorąc do ręki koszyk piknikowy. Zdziwiona stałam i wpatrywałam się w niego dopóki nie podszedł do mnie i nie złapał mnie za rękę. Uśmiechnięta poszłam za nim na tył jakiegoś budynku.
- Wejdź tu a potem na dach - Justin uśmiechnął się po czym podsadził mnie abym weszła na duży kontener z czego przeszłam na metalowy dach. Patrzyłam jak chłopak zrobił to samo tylko kilka razy sprawniej po czym znalazł się obok mnie.
- Jak pięknie - sapnęłam stojąc na krawędzi skąd rozciągał się piękny widok na Los Angeles na tle zachodzącego słońca. Po chwili poczułam jak ciepłe dłonie oplatają mnie w pasie. Odetchnęłam głośno, gdy jego delikatne usta weszły w kontakt z moją ciepłą szyją.
- Przepraszam - mruknął do mojego ucha powodując dreszcze na moim ciele.
- Nie cierpię tego, że nie potrafię się na Ciebie długo gniewać, to okropne - zaśmiałam się cicho, na co odpowiedział mi jego dwa razy głośniejszy śmiech. Po chwili blondyn odwrócił mnie przodem do siebie po czym gwałtownie wpił się w moje usta.
- Kocham Cię - jęknął pomiędzy pocałunkami.
Justin jak możesz? Jak możesz okłamywać własną dziewczynę? Przecież prędzej, czy później ona i tak się dowie, tak? Czy nie chciałbyś, aby dowiedziała się od Ciebie? Robisz bagno ze swojego życia. Czy nie wystarczająco już ją okłamałeś? Prawda powinna wyjść na jaw. Karma jest suką, pamiętaj Justin.
~*~
Ja już nawet nie wypowiadam o tym, że pewnie jesteście zawiedzione jak 'często' dodaję rozdziały, bo to jest jakiś koszmar.
Mam tylko nadzieję, że rozdział jest choć trochę zdatny do czytania :)
Szczere opinie mile widziane.