Weszliśmy do domu, w którym roznosił się zapach zapiekanki
serowej. Skierowaliśmy się do kuchni gdzie naszym oczom ukazał się nakryty
stół. Zajęliśmy miejsca. Justin usiadł naprzeciwko mnie a nasze rodzicielki obok
nas. Nie miałam pojęcia, co się aktualnie dzieje dopóki moja mama nie zabrała
głosu.
- Razem z Pattie postanowiłyśmy zorganizować to, bo mamy do
was kilka pytań – rzekła nie zbyt zrozumiale. Jakie pytania? Co one znowu
wymyśliły? Tak to jest jak mama Twoja i Twojego chłopaka pracują razem oraz są
koleżankami.
- Nie zrozumcie nas źle, po prostu żadne z was nic nam nie powiedziało,
więc wprost chciałyśmy zapytać czy jesteście parą – dodała Pattie. Justin
przesłał mi zdezorientowane spojrzenie w momencie, gdy ja chciałam zapaść się
pod ziemię, ponieważ tak krępujące to było.
- Mamo! – warknął Justin również zażenowany. Nawet nie
wiecie jak bardzo nie cierpię takich sytuacji. Boże, nawet nie wiem jak mam się
zachować. Dlaczego nasze mamy muszą być aż tak pokręcone, aby spiskować
przeciwko nam? Bez słowa nałożyłam sobie zapiekanki na talerz, po czym
posunęłam naczynie w kierunku Justina, który zrobił to samo.
- Nie chcecie rozmawiać to nie, po prostu chciałyśmy
usłyszeć to od was – oznajmiła moja mama dając nam do zrozumienia, że one i tak
wiedzą, że jesteśmy parą, lecz koniecznie musimy im to potwierdzić, aby mogły
planować nam już ślub. Jedliśmy w milczeniu. Nie podnosiłam wzroku z nad
talerza. Po prostu siedziałam jedząc oraz myśląc.
- Jesteśmy razem od niedawna, nie było czasu na chwalenie
się, przepraszamy – powiedziałam po skończonym posiłku. – Jeżeli chcecie
wiedzieć coś jeszcze to proszę pytajcie – dodałam wymuszając uśmiech. Nasze
rodzicielki spojrzały na nas widocznie dumne a ja schowałam głowę za włosami
nadal zażenowana.
- Czy uprawiacie seks? – zapytała Kate zwana również moją
mamą. Momentalnie zrobiłam się czerwona.
- Mamo! – warknęłam jak Justin poprzednio zrobił w kierunku
Pattie. Wstałam od stołu posyłając wszystkim przepraszające spojrzenie.
Skierowałam się szybkim krokiem na górę do mojego pokoju. Gdy tylko usiadłam na
łóżku drzwi otworzyły się a do środka wszedł Justin.
- Nie musiałeś za mną iść – mruknęłam przykrywając się
kołdrą. Nie wiem, co było ze mną nie tak, że tak się zachowywałam.
Prawdopodobnie zbliżała mi się miesiączka.
- Ale przyszedłem – jęknął kładąc się koło mnie. – To było
naprawdę dziwne, ta cała sytuacja – stwierdził, na co pokiwałam głową
twierdząco.
- Zapomnijmy o tym, to było straszne – zaśmiałam się. –
Jeszcze tylko jutro i wracamy do szkoły – jęknęłam na myśl o kolejnym tygodniu
spędzonym w szkole.
- Jak chcesz to możemy lepiej spędzić ten czas – szepnął mi
do ucha.
- Justin, już mamy wystarczająco opuszczonych godzin. Wywalą
nas – skarciłam go śmiejąc się cicho. – Musimy iść.
- Okej – powiedział zawiedziony. – Ale większość czasu i tak
będziesz spędzała ze mną – uprzedził mnie całując moje czoło.
Tydzień później, piątek
Justin
Gdy na zegarku w moim pokoju
wybiła dwudziesta trzecia wiedziałem, że to już czas, aby się zbierać.
Założyłem koszulkę, jeansy, skórzaną kurtkę oraz Jordany - cały zestaw był
czarny. Do kieszeni schowałem portfel i telefon, po czym zgarnąłem z szafki
kluczyki do samochodu. Moim następnym celem było jak najcichsze dostanie się do
wyjścia z domu. Gdy udało mi się już wymknąć wsiadłem do Camaro i opuściłem
podjazd.
Jechałem główną drogą, aby po
chwili znaleźć się na przedmieściach miasta. Miałem dokładnie pięć minut na
dojechanie do siedziby gangu.
Chłopacy czekali już na mnie w pełni gotowości. Wsiedli do auta, razem z
Michaelem było ich czterech.
- To najlepsi ludzie, jakich ma Hugo, razem z Tobą musi nam się udać - powiedział, na co skinąłem głową ponownie skupiając się na drodze.
- Macie dokładnie kwadrans na wejście tam, zabranie, czego macie zabrać i spieprzanie, bo inaczej gliny będą siedziały wam na ogonie szybciej niż się tego spodziewacie. Musicie zabić wszystkich skurwieli, bo jeżeli któryś z nich postanowi was gonić nie schowacie tego gówna gdzie zamierzaliście. Nie chcę żadnej krwi w moim wozie a w drodze powrotnej radze zapiąć pasy - burknąłem przyśpieszając do 180 km/h. Michael zaśmiał się.
- Stary, dziwię się, że nie miałeś jeszcze swojego gangu, bo jesteś dobry w te klocki zwłaszcza, że po tylu latach i akcjach w Atlancie nie zostałeś złapany - stwierdził klepiąc mnie po ramieniu. - A tak poza tym, nie chciałbyś wejść z nami do środka? Miałbyś jeszcze dziesięć kawałków w kieszeni.
- Jestem tylko kierowcą - powiedziałem z naciskiem na ostatnie słowo. - Jesteśmy już prawie na miejscu, lepiej się przygotujcie - dodałem. Skręciłem w jedną z przecznic, po czym już po chwili byliśmy we właściwym miejscu. Stanąłem obok -na pozór- zwykłego domu.
- Na wszelki wypadek daj mi broń - mruknąłem do Michaela, gdy wraz z chłopakami szykował się do wyjścia. Ten uśmiechając się podał mi zwykłą spluwę, po czym dając znak reszcie wysiadł z auta. Trzymałem ręce cały czas zaciśnięte na kierownicy a silnik nie był zgaszony. Musiałem być w gotowości. Wciągu następnej sekundy można było usłyszeć już pierwszy strzał. Mieli załatwić wszystko wciągu kwadransa, więc gdy minęło już dwanaście minut zacząłem się denerwować. Nie trwało to jednak długo, ponieważ w tej samej chwili zaczęli wybiegać z ogromnymi czarnymi torbami, które wepchali do mojego bagażnika.
- Jedź! - usłyszałem, gdy już wszyscy zajęli miejsca. Nie czekając dłużej ruszyłem z piskiem opon.
- Gdzie mam jechać? - spytałem, gdy byliśmy już w bezpiecznej odległości. Na szczęście nikt nas nie gonił czy śledził, więc mogliśmy wracać spokojnie.
- Do naszego domu na Lynwood - powiedział Michael nadal dysząc lekko z tego wszystkiego. Nie odpowiadając jechałem autostradą w wyznaczonym kierunku. Było późno i ciemno, więc auta mijaliśmy raz na jakiś czas. Starałem się jechać najszybciej jak potrafię, aby w razie, czego zgubić osobę, która postanowiła nas śledzić o ile by się taka znalazła. W samochodzie panowała cisza a moje myśli przerwał dźwięk smsa wydobywający się z telefonu, który trzymałem w kieszeni spodni. Zwolniłem jedną rękę z kierownicy i odczytałem:
- To najlepsi ludzie, jakich ma Hugo, razem z Tobą musi nam się udać - powiedział, na co skinąłem głową ponownie skupiając się na drodze.
- Macie dokładnie kwadrans na wejście tam, zabranie, czego macie zabrać i spieprzanie, bo inaczej gliny będą siedziały wam na ogonie szybciej niż się tego spodziewacie. Musicie zabić wszystkich skurwieli, bo jeżeli któryś z nich postanowi was gonić nie schowacie tego gówna gdzie zamierzaliście. Nie chcę żadnej krwi w moim wozie a w drodze powrotnej radze zapiąć pasy - burknąłem przyśpieszając do 180 km/h. Michael zaśmiał się.
- Stary, dziwię się, że nie miałeś jeszcze swojego gangu, bo jesteś dobry w te klocki zwłaszcza, że po tylu latach i akcjach w Atlancie nie zostałeś złapany - stwierdził klepiąc mnie po ramieniu. - A tak poza tym, nie chciałbyś wejść z nami do środka? Miałbyś jeszcze dziesięć kawałków w kieszeni.
- Jestem tylko kierowcą - powiedziałem z naciskiem na ostatnie słowo. - Jesteśmy już prawie na miejscu, lepiej się przygotujcie - dodałem. Skręciłem w jedną z przecznic, po czym już po chwili byliśmy we właściwym miejscu. Stanąłem obok -na pozór- zwykłego domu.
- Na wszelki wypadek daj mi broń - mruknąłem do Michaela, gdy wraz z chłopakami szykował się do wyjścia. Ten uśmiechając się podał mi zwykłą spluwę, po czym dając znak reszcie wysiadł z auta. Trzymałem ręce cały czas zaciśnięte na kierownicy a silnik nie był zgaszony. Musiałem być w gotowości. Wciągu następnej sekundy można było usłyszeć już pierwszy strzał. Mieli załatwić wszystko wciągu kwadransa, więc gdy minęło już dwanaście minut zacząłem się denerwować. Nie trwało to jednak długo, ponieważ w tej samej chwili zaczęli wybiegać z ogromnymi czarnymi torbami, które wepchali do mojego bagażnika.
- Jedź! - usłyszałem, gdy już wszyscy zajęli miejsca. Nie czekając dłużej ruszyłem z piskiem opon.
- Gdzie mam jechać? - spytałem, gdy byliśmy już w bezpiecznej odległości. Na szczęście nikt nas nie gonił czy śledził, więc mogliśmy wracać spokojnie.
- Do naszego domu na Lynwood - powiedział Michael nadal dysząc lekko z tego wszystkiego. Nie odpowiadając jechałem autostradą w wyznaczonym kierunku. Było późno i ciemno, więc auta mijaliśmy raz na jakiś czas. Starałem się jechać najszybciej jak potrafię, aby w razie, czego zgubić osobę, która postanowiła nas śledzić o ile by się taka znalazła. W samochodzie panowała cisza a moje myśli przerwał dźwięk smsa wydobywający się z telefonu, który trzymałem w kieszeni spodni. Zwolniłem jedną rękę z kierownicy i odczytałem:
”Pewnie już śpisz, ale
chciałam ci tylko napisać dobranoc:*” - odczytałem. Zaśmiałem się pod nosem
na to jak słodka i urocza była moja
dziewczyna.
"Dobranoc, śnij o mnie. Zobaczymy się jutro maleńka:*” - odpisałem również wysyłając jej ‘buziaczka’. Przed schowaniem telefonu spoglądnąłem jeszcze na godzinę, dochodziła pierwsza w nocy.
Na miejsce dojechaliśmy dopiero po kilkunastu minutach. Wysiadłem, po czym bez słowa skierowałem się za resztą do ich domu. Rozsiedliśmy się w salonie a jeden z nich przyniósł zimne piwa.
"Dobranoc, śnij o mnie. Zobaczymy się jutro maleńka:*” - odpisałem również wysyłając jej ‘buziaczka’. Przed schowaniem telefonu spoglądnąłem jeszcze na godzinę, dochodziła pierwsza w nocy.
Na miejsce dojechaliśmy dopiero po kilkunastu minutach. Wysiadłem, po czym bez słowa skierowałem się za resztą do ich domu. Rozsiedliśmy się w salonie a jeden z nich przyniósł zimne piwa.
- Nie spodziewałem się, że
pójdzie tak łatwo –zaśmiał się jakiś blondyn, na co przewróciłem oczami.
- Hugo wychodzi za miesiąc,
więc będzie z nas dumny – uznał drugi.
- To wszystko zasługa
Justina, dzięki za pomoc – powiedział Michael. Pokiwałem w geście ‘nie ma, za co’,
po czym upiłem łyk piwa.
- Słyszeliście? – szepnął ten
sam blondasek, który zaczął rozmowę a wszyscy spojrzeli na niego pytająco. Nim
jednak zdążył wytłumaczyć, o co mu chodziło usłyszeliśmy mocne walenie w drzwi,
które po sekundzie otworzyły się z hukiem. Wszyscy zerwali się gwałtownie i
złapali za bronie leżące na stoliku między nami.
- Aww czy wy serio myśleliście,
że tak po prostu uda wam się uciec bez walki? – do pokoju weszło trzech facetów
ubranych na czarno. Przypuszczam, iż byli z gangu, któremu niedawno złożyliśmy
wizytę. Każda osoba w tym pomieszczeniu trzymała ręce zaciśnięte na
pistoletach, nawet ja.
- Wypierdalaj stąd – warknął
Michael stając na przodzie nas. Mieliśmy nad nimi przewagę liczebną, więc nie wiem,
co pokusiło ich na przyjście tutaj.
- Myślisz, że możesz przyjść,
zabić moich ludzi i uciec bez konsekwencji? W takim razie się mylisz – facet
zakpił. Stałem tam spoglądając na wszystkich. Patrzyli się na siebie wzrokiem
rządnym mordu a ja stałem tam na luzie oceniając powagę sytuacji.
- Myślisz, że możesz ukraść coś,
co nie należy do ciebie i nie ponieść żadnych konsekwencji? Nie. A teraz
wypierdalaj stąd za nim zabiję i ciebie – warknął Stevenson odblokowując swój
pistolet.
- Dobrze wiesz, że zabicie
mnie nie skończy się dla ciebie dobrze – chłopak zaśmiał się, po czym w tej
samej sekundzie było słychać serię strzałów.
- Zabierajcie swoje rzeczy,
musimy się ukryć na kilka dni – rozkazał Michael jakby w sekundę zapomniał o tym,
co zdarzyło się przed chwilą. Wszyscy pokiwali głowami twierdząco, po czym
zniknęli na schodach.
- To ja już sobie pójdę –
sapnąłem patrząc na trzy ciała leżące w kałuży krwi.
- Nigdzie nie idziesz,
zostajesz chyba, że chcesz zostać zabity przez ekipę Dragona – warknął Michael
chodząc po salonie ze swoim telefonem w dłoni prawdopodobnie pisząc smsy z
kimś. Spojrzałem na niego zdezorientowany.
- Byłem tylko kierowcą, poza tym,
co Dragon ma do tego? – spytałem z irytacją.
- Ci debile, którzy leżą tu w
kałuży krwi byli jedną z grup, która załatwiała dla niego interesy, więc musimy
zniknąć na chwilę z miasta, aby ten kretyn nic nam nie zrobił – burknął, po
czym zawołał, aby chłopacy pośpieszyli się z pakowaniem. – Jedź do swojego
domu, weź potrzebne rzeczy i spotkamy się na stacji paliw przy wyjeździe z
miasta. Nie możesz powiedzieć nikomu, że wyjeżdżasz, po prostu mamy się
rozpłynąć na ten czas.
- Co z moją dziewczyną? –
spytałem zrezygnowany. Nawet nie chcę w tej chwili myśleć o tym, co Ebony zrobi
mi, jeśli zaginę bez słowa na kilka dni. Nawet nie chcę myśleć o tym jak źle
będę się czuł zostawiając ją samą.
- Zdążymy wrócić za nim
ktokolwiek wpadnie na pomysł pytania jej o ciebie – powiedział obojętnie, po
czym usiadł na kanapie i odpalił laptopa.
- Cokolwiek – burknąłem.
Odwróciłem się, aby skierować się do wyjścia jednocześnie manewrując, aby nie
wdepnąć w jedno z nieżywych ciał, które nadal leżały na podłodze.
- Widzimy się za trzydzieści
minut! – usłyszałem głos za sobą, po czym wyszedłem trzaskając drzwiami.
W tym momencie miałem ochotę
wszystko rozwalić, zabić całą tą nieszczęsną czwórkę włącznie z Dragonem. Wtedy
zamknęliby mnie w więzieniu, na kapowałbym na Hugo, którego również by zamknęli
a ja mógłbym zabić go gołymi rękami.
Choć byłem strasznie
wkurwiony przez tą całą przeprowadzkę tu to nigdy nie pomyślałbym, że w Los
Angeles moje życie stanie się jeszcze bardziej popierdolone. Oczywiście było
kilka plusów jak to, że dzięki temu poznałem Ebony i w sumie jestem z nią
szczęśliwy w dodatku polepszyły się moje kontakty z matką, ale nadal było
beznadziejnie. Wcześniej panowałem nad wszystkim, nad moim życiem, nad ludźmi,
jacy mnie otaczali. Nikt nie mógł mi podskoczyć a teraz jest naprawdę źle.
Chociażby teraz, gdy muszę uciekać przed jakimiś kutasami z niewiadomej mi
przyczyny. Pieprzyć moje życie.
~*~
Teraz możecie mnie już zabić. Znowu nie dodawałam długo rozdziału. Pisałam to coś, co dodaję Wam u góry przez ponad miesiąc i nie dojść, że jest krótkie to jeszcze beznadziejne. Mam nadzieję, że chociaż uda mi się skończyć to opowiadanie.
To do następnego xoxo